Z kwestii organizacyjnych: od razu uprzedzam, że odcinki mogą pojawiać się dosyć rzadko, więc nie narzekajcie, gdy pojawi się jakaś dłuższa przerwa (ale, oczywiście, będę się starał by nie wystawiać Waszej cierpliwości na próbę). W przygotowanie tej oto opowiastki włożyłem naprawdę dużo pracy (i nerwów), więc mam nadzieję, że będziecie zadowoleni i przygody moich simów okażą się warte waszej uwagi
Odcinek 1:
Od narodzin dzieci Matiego i Lenny minęło 17 lat. Swojego potomka doczekali się również mieszkający w sąsiedztwie Urbanowie. Przez te siedemnaście wiosen naprawdę sporo się zmieniło. Wszyscy nasi bohaterowie posunęli się w latach. Jedni zakończyli swój pełen nerwów żywot i zaczęli cieszyć się spokojnym życiem na emeryturze, inni poznawali dopiero trudy simowego życia, a jeszcze inni pracowali coraz więcej by zapewnić swojej rodzinie jak najlepszy byt
Do tej ostatniej grupy na pewno należał Marcin Urban.
Po przejściu swojej byłej szefowej na emeryturę, przejął kierownictwo najpierw nad swoją filią swojej firmy w Oazie Zdrój, a kilka lat później nad całym rejonem. Mimo to, nie spoczął na laurach, tylko pracował jeszcze więcej, marząc o tym by pewnego dnia zastąpić obecnego prezesa.
Agnieszka również nie spędzała dni na błogim lenistwie. Dzięki pomocy Marcina udało jej się wejść w posiadanie jednej z lokalnych firm produkujących zabawki i akcesoria dla małych dzieci.
Liczba zamówień nieustannie rosła, przez co Aga, podobnie jak Marcin, nieustannie przebywała poza domem, chcąc osiągnąć jak najwyższe zyski.
Bardzo szybko, zaledwie kilka miesięcy po Lennie i Matim, doczekali się również syna. Wiktor, bo tak został nazwany, okazał się być wyjątkowo posłusznym, bystrym i inteligentym chłopcem, który nigdy nie sprawiał problemów wychowawczych.
Nauka przychodziła mu bardzo łatwo, a nowe oceny zdobywał błyskawicznie.
Z charakteru był wyjątkowo sympatyczny i u wszystkich rówieśników budził bardzo pozytywne uczucia. Miał jednak problem z zawieraniem nowych znajmości. Być może brak młodszego rodzeństwa i izolowanie się od rówieśników w dzieciństwie sprawiały, że nie czuł się najlepiej w towarzystwie nieznajomych i wolał spędzać czas ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi.
Jak można się łatwo domyśleć - jednym z nich był oczywiście Filip Alto, syn Matiego i Lenny. Przyjaźnił się z Wiktorem od zawsze, a fakt, że ich domy znajdowały się dziesięć metrów od siebie sprawił, że spędzali ze sobą każdą możliwą chwilę.
Niedługo później dołączyła do nich Ania, mieszkająca dwie ulice dalej. Pochodziła z wielodzietnej rodziny i w domu miała istny kociokwik, przez co każdą wolną chwilę wolała spędzić na pogaduchach z przyjaciółmi niż na wysłuchiwaniu wrzasków młodszych sióstr.
Jej największą fascynacją była moda retro, przez co każdy zarobiony simoleon wydawała na olśniewające kreacje, znajdowane zarówno w osiedlowych butikach, jak i markowych sklepach.
Młodzi spędzali ze sobą właściwie każdą wolną chwilę i robili razem wszystko co tylko mogli
Jednak, jak wiemy, u Urbanów szczęście nigdy nie trwa wiecznie. Pierwsza oznaka kryzysu pojawiła się na początku wakacji, gdy przyjaciele zdecydowali się uczcić ten dzień pizzą.
Ania już dawno obiecała sobie, że jej relacje z Wiktorem i Filipem pozostaną tylko przyjacielskie i nic więcej. Ale nieszczęśliwy zbieg losu sprawił, że wbrew własnej woli zakochała się w młodym Urbanie. Od dawna chodził jej po głowie, ale dopiero tego dnia uświadomiła sobie jak bardzo się zadurzyła.
I nie byłoby w tym niczego strasznego, gdyby nie fakt, że w Ani od dawna podkochiwał się Filip. Wydawała mu się aniołem zesłanym na simowy świat, by uczynić go lepszym.
Jednak dobrze wiedział o tym, że taki związek nie ma szansy bytu. Po pierwsze, nie chciał niszczyć świętych więzów przyjaźni. Po drugie, dobrze widział jakie oczy Ania robi do Wiktora.
Wielokrotnie zbierał się na odwagę by porozmawiać z nią szczerze i wyznać jej co czuje, ale czuł wewnętrzną blokadę i zawsze, gdy byli tylko we dwójkę, czuł przeszywający go strach przed możliwymi konsekwencjami.
Każdego wieczoru, od kilku tygodni, myślał tylko o Ani - o jej pięknych włosach, uroczym śmiechu, pociągających ruchach i cudownych oczach, które roztapiały mu serce, gdy tylko na niego patrzyły.
Ale z drugiej strony - nie chciał przecież robić świństwa najlepszemu przyjacielowi. Jeśli Ania wybrała Wiktora, to jego obowiązkiem, jako dobrego kumpla, jest się nie wtrącać.
Miał opanowanych chyba z tysiąc sposobów jak zacząć rozmowę i przejść do sedna, ale każdy z nich wydawał mu się głupi i niepoważny. A gdy tylko był sam na sam z Anią, czuł jak żołądek mu się skręca z nerwów.
Wiktor, istotnie, zauważył spojrzenia, jakie rzucała mu Ania, ale dla niego też była to sytuacja dosyć niekomfortowa. Nie dlatego, żeby nie lubił Ani albo nie podobał mu się jej typ urody, bo była dla niego jedną z najpiękniejszych kobiet jakie w życiu spotkał i miała wspaniały charakter, tylko ... była nieodpowiedniej płci.
Do tej pory Wiktor nie przyznał się nikomu, że woli simów od simek. Nawet Filipowi. Mimo, że wydawało się to rozwiązaniem, kończącym wszystkie problemy to Wiktor bał się straszliwie rekacji otoczenia na jego wyznanie. Od dawna przygotowywał sobie piękną mowę na ten temat, ale za każdym razem, gdy otwierał usta, czuł wielką gulę w gardle.
Najbardziej bał się chyba reakcji rodziców. Mimo, że wiedział, że są tolerancyjni i powinni zaakceptować jego decyzję to czuł, że będą nim rozczarowani. Pochodzi przecież z głównej linii jednego z najważniejszych rodów w Simpaństwie i ciąży na nim obowiązek spłodzenia potomstwa i przedłużenia rodu.
No a sprawę dodatkowo komplikował fakt, że wszyscy simowie, którzy mu się podobali, albo mieli dziewczyny albo nie akceptowali związków jednopłciowych. Tak więc, szukał wszelkich sposób, żeby jakoś usunąć czarne myśli ze swojej głowy. Ale one wracały. Z każdym dniem coraz silniejsze.
Próbował się odstresować na wszystkie sposoby, ale nie dawały mu spokoju.
Wielokrotnie zastanawiał się czy nie wyjawić swojego sekretu Filipowi i Ani, którzy na pewno zaakceptowaliby jego decyzję. Ale za bardzo bał się by nie dowiedział się o tym ktoś niewtajemniczony. Wtedy jego życie zamieniłoby się w piekło. Tak więc przywoływał sztuczny uśmiech i udawał, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Wszystko zmieniło się w te pamiętne wakacje. Zaczęło się od wspólnego spania w namiocie w ogrodzie Urbanów. Jako, że zarówno Marcin, jak i Aga wyjechali w sprawach służbowych, młodzi mieli cały dom dla siebie. Ale ogród wydał im się przyjemniejszy.
A następnego dnia wybrali się w podróż do Windenburga, gdzie mieli zostać przez kilka dni, nocując u Holly i Kingi. Zaraz po przyjeździe od razu zabrali się za zwiedzanie tego niezwykłego miasta. Na pierwszy ogień poszedł najsłynniejszy obiekt w całej okolicy, czyli pałac rodziny Von Duch.
Turystów prawie w ogóle nie było, więc na wystawę dostali się bardzo sprawnie.
- Co sądzicie o tym obrazie?
- Taki sztywniak się wydaje. Nudne życie musiał mieć.
- No ale przyznaj, że chciałbyś mieć taką chatę.
- W życiu. Już wystarczy, że nie chce mi się sprzątnąć kilku metrów kwadratowych w moim pokoju.
- No ale miałbyś na zawołanie tuzin służących i lokajów.
- Nigdy. Nie lubię takiej staroświeckości. Śmierdzi tu jak u ciotki Stefy - wali naftaliną na kilometr.
- Haha, nigdy mi nie mówiliście o ciotce Stefie.
- Bo oprócz faktu, że cuchnie, jakby właśnie wstała z grobu to nie można nic ciekawego o niej powiedzieć. Prawda, Wiki?
- Do dzisiaj leczę swoje komórki węchowe po wizycie u niej.
- No widzisz. Uwierz mi, nie chcesz jej poznać. A tym bardziej poczuć.
- To co, gdzie teraz? Sala balowa czy jadalnia?
- Ja bym już przeszedł do ogrodów, udusić się tu można. Mogli zainwestować w klimę.
- Ej, panowie, czekajcie! Obejrzałabym sobie te książki.
- Na plumboba, Anka! Jak będziemy szli takim tempem to nigdy stąd nie wyjdziemy.
- Chyba nie po to wydawaliśmy kasę na wejście, żeby teraz lecieć, jakby ktoś nas gonił.
- Czekajcie, czekajcie, coś tutaj wystaje ...
- Ania, co ty ...
- Na plumboba! Co jest?!
- Coś ty najlepszego zrobiła? Wiesz ile będziemy musieli za to płacić?
- Ciszej, głąbie!
Ania rozglądnęła się uważnie po pomieszczeniu, po czym dodała szeptem:
- Tu nie ma żadnych kamer. Chodźcie, zobaczmy, co tam jest.
- Zwariowałaś kompletnie? Lepiej wezwijmy kogoś, żeby nie było na nas.
- Jak to jest, że z naszej trójki to ja mam największe jaja? Weź nie bądź pipa. Wiki, idziesz?
- Ania, Filip ma rację ...
- Mówcie sobie co chcecie, ja idę. A wy idźcie lepiej sprawdzić czy na placu zabaw jest jeszcze jakieś miejsce, skoro boicie się prawdziwych przygód.
Chcąc nie chcąc, Wiktor i Filip ruszyli za nią. W pomieszczeniu za tajnymi drzwiami kryła się jedynie klatka schodowa.
- Idziemy w dół, bez dyskusji.
- Ania, to może być ...
- Jak ci się nie podoba to wracaj.
- Wow. To wygląda jak jakiś schron. Albo bunkier!
- Mówiłam, że będzie fajnie! Światło się pali, więc ktoś tu musi być.
- A może to jakiś escape room czy coś podobnego?
- Błagam cię, Ania, nie wygłupiaj się.
- Lepiej módl się, żeby te drzwi były otwarte. Inaczej któryś z was będzie musiał pomóc mi je otworzyć w inny sposób.
Drzwi okazały się być otwarte, a ich oczom ukazał się długi, wąski korytarz.
- Coraz bardziej mi się tu podoba! O, patrzcie, kolejne drzwi!
- Anka, czekaj!
- Co znowu?
- Nie wydaje ci się, że gdyby to było coś dostępnego dla wszystkich to raczej by tego tak nie ukrywali?
- Ja nie mogę! Czemu trafiłam na takie ofermy? Weźcie się trochę w garść.
- Jeśli chcecie to wracajcie na górę. Ja idę się dowiedzieć o co tu chodzi.
- Woooow.
- Ekstra. Jak myślicie, co to za miejsce?
- Nie mam pojęcia. Ale zaraz się dowiemy
- Kurde, ile tutaj tych drzwi. Mam tylko nadzieję, że pamiętacie z których wyszliśmy.
- Jasne, tamte ostatnie na lew...
- ĆŚŚŚ!
- Co? Sama nas tu ...!
- Ktoś idzie!
- Szybko, tutaj!
- Ale An ...
- Zamknij się, bo nas znajdą!
- I co, słyszysz coś?
- Ciszej! Ktoś idzie sąsiednim korytarzem!
Stukot obcasów był coraz głośniejszy. Wiktor, Filip i Ania zamarli w bezruchu, nie wydając z siebie żadnego dźwięku.
Na szczęście, odgłos kroków zaczął stopniowo cichnąć, aż w końcu nienznajomy oddalił się na tak daleko, że nie było już go w ogóle słychać.
Ania zadecydowała by zbadać korytarz, w którym się znaleźli. Wędrówka była długa i nużąca, a do tego w korytarzu nie było żadnych lamp.
- Wracajmy już! Idziemy co najmniej piętnaście minut i końca nie widać!
- Ten tunel musi dokądś prowadzić! Chodźcie, nie marudźcie!
Po chwili na horyzoncie ukazały im się drzwi. Ania zdecydowanie je pchnęła i ...
- CO?! Znowu tutaj?
- Co za idiota to projetkował! Dlaczego w tym tunelu nic nie ma?! Zrobiliśmy kółko!
- Zmarnowaliśmy tylko czas na jakieś niepotrzebne obijanie się po piwnicach!
- Ania, moglibyśmy po prostu wyjść?
- Kręci mi się w głowie i chyba zaraz zwrócę śniadanie. W tym miejscu jest coś dziwnego.
- Mnie łeb koszmarnie boli. Jakbym dostał od kogoś młotkiem.
- Jeśli mam być szczera to też nie czuję się najlepiej. Może faktycznie, wracajmy na górę. Pamiętacie które to były drzwi?
- Chyba te ostatnie po lewej.
- Dobra, chodźmy.
- Stop! Chyba źle skręciliśmy.
- Dlaczego niby?
- Nie widzicie, że te schody są inne? Wcześniej były metalowe, teraz są murowane. I zamiast lamp są świeczniki.
- Na krowokwiata, co za różnica? Pewnie trafiliśmy do jakiegoś tajnego wyjścia i wyjdziemy gdzieś w ogrodach. Idźże już, bo głowa mi za chwilę pęknie.
- Ale musisz przyznać, że to trochę dziwne.
- Mam to gdzieś, chcę się stąd wydostać! Teraz!
- Jesteśmy dokładnie tu gdzie wcześniej.
- Tu się dzieje coś dziwnego. Te drzwi przecież były jaśniejsze. No i te schody.
- Nie gadaj głupot, otwieraj!
- Nie dam rady, zamknięte na klucz!
- Coś ty najlepszego zrobiła! Zobaczysz, wylądujemy na komisariacie.
- Nie gadaj, przecież stary Filipa jest komendantem.
- ARRRRGH! Nie rozumiesz w co nas wpakowałaś?!
- Nikt ci nie kazał za mną iść!
- A co, miałem pozwolić, żebyś sama się błąkała po piwnicach?
- Mogłeś!
- Tak?!
- Zamknijcie się oboje! Ktoś idzie!
Cała trójka usłyszała zgrzyt zamka i drzwi gwałtownie się otworzyły.
- Co tu się dzieje?! Kim jesteście?! Co tu robicie?!
Mężczyzna chwycił mocno Anię za rękę i zaczął krzyczeć:
- Zaraz dzwonię po policję, na pewno chcieliście coś ukraść!
- Ale my tylko zwiedzaliśmy ...
- Co niby zwiedzaliście? Za włamanie możecie nie wyjść z więzienia przez długie lata!
- Puszczaj ją natychmiast! Jak mój ojciec się dowie to za kratki trafisz ty!
- Grozisz mi?!
- Tak, grożę!
- Toż to skandal! Idziemy do pana Gerarda, jesteście w naprawdę poważnych tarapatach!
- Do kogo?
- Nie pyskuj, gówniarzu! Jeszcze jedna odzywka i stracę nad sobą kontrolę!
- Filip, uspokój się. Przepraszamy pana, to na pewno nieporozumienie, na pewno da się to wytłumaczyć.
- Nie przede mną będziecie się tłumaczyć. Idziemy do pana Gerarda, macie kłopoty. Oj tak, poważne kłopoty.
Gdy tylko nasza trójka przyjaciół wyszła z klatki schodowej, nie mogli uwierzyć własnym oczom.
- /szeptem/ Filip, czy ty to widzisz? Gdzie się podziały wszystkie barierki?
- /szeptem/ Tu się dzieje coś bardzo dziwnego.
Lokaj zaprowadził naszych bohaterów do pomieszczenia na drugim piętrze, które wyglądało na gabinet.
- Siedzieć tu i się nie ruszać! Idę po pana Gerarda! Jeśli zobaczę, że coś zniknęło, będziecie mieć jeszcze większe kłopoty! ZROZUMIANO?!
- T-t-t-t-t-ta-ta-k, o-o-o-o-ocz-cz-cz-cz-yw-w-w-w-iście.
Gdy tylko nieprzyjemny lokaj wyszedł, Wiktor postanowił podzielić się swoimi przemyśleniami:
- Słuchajcie, tu się dzieje coś wyjątkowo dziwnego. Zupełnie jakbyśmy przenieśli się w czasie. Albo byli w zupełnie innej rzeczywistości.
- Wiktor ... masz rację.
- CO?!
- Chodź, zerknij na ten kalendarz.
- Jaja sobie robisz?
- Chciałabym. Ale masz napisane jak byk - rok 1952. Cofnęliśmy się w czasie o 100 lat.