Franko Bumelant
: 22 mar 2017, 20:55
Moja relacja o Heyvanach toczy się swoim torem, raz lepiej, raz gorzej. Tymczasem ja postanowiłam chwilowo odpuścić sobie granie "zwierzoludźmi" i poświęcić się grze normalnym gościem w normalnym świecie. W ten sposób (jeszcze w styczniu) powstał Franek Korzeń i jego przygody, które postaram się z biegiem czasu fotografować, opisywać i udostępniać.
Serdecznie zapraszam na pierwszą relację w zupełnie nowym cyklu pod roboczym tytułem "Wszystko Będzie Dobrze".
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Oto Franek. Franek Korzeń. Do niedawna ambitny student stosunków międzysimowych. Obecnie najlepszy barman, jaki kiedykolwiek pracował w knajpie Kormoran.
Jego najlepszym kumplem jest ziomek zapoznany lata temu (choć do niedawna ich relacja była dużo luźniejsza niż aktualnie) - Jeż Jerzy. Zdaje się, że nikt (może nawet z nim samym) nie pamięta już o tym, że jego imię wcale nie brzmi "Jeż".
Franek ma najlepszego przyjaciela, pracę i dach nad głową. Nie narzeka także na brak zainteresowania ze strony kobiet. Można by więc powiedzieć, że ma wszystko, jednak kiedyś wiodło mu się zdecydowanie lepiej. Co się musiało stać, by jego świat aż tak się zmienił? Aby odpowiedzieć na to pytanie cofnijmy się kilka lat wstecz...
Wyjeżdżając na studia do odłegłego o kilkadziesiąt kilometrów miasta, Franek zmuszony był wynajmować mieszkanie. Zawarł więc z rodzicami układ, że do chwili odebrania dyplomu, będą oni opłacać mu lokum. W ten sposób miejskie życie stanęło przed Frankiem otworem.
Początkowo wszystko szło świetnie, Franek utrzymywał frekwencje i starał się wszystko zaliczać w terminie. Szybko okazało się jednak, że od wykładów z Simologii o wiele ciekawsze jest randkowanie i imprezowanie o białego rana. W ten właśnie sposób kilka pierwszych lat studiów Frankowi jakoś tam zleciało, ale ostatni rok zawalił po całości.
Po kilku udanych próbach przekonania rodziców, że jeszcze nadrobi zaległości, dostał jasny przekaz od ojca: KONIEC Z OPŁACANIEM MIESZKANIA. Najwidoczniej, rodzicielowi znudziło się marnotrawienie pieniędzy i nerwów na dawanie synowi kolejnych szans, by z opóźnieniem zaliczył brakujący semestr i napisał pracę w terminie.
Skrajnie nieodpowiedzialny w tamtym okresie Franek nic nie robił sobie z gróźb ojca. "Przecież nie mogą go ot tak wyrzucić z mieszkania, prawda?" - powtarzał sobie i imprezował dalej.
Tak minęło kilka miesięcy. Franek, oczywiście, żył w przekonaniu, że "bezustannie szuka pracy, ale nie może znaleźć niczego dla człowieka ze swoim wykształceniem". Zdarzało mu się nawet wyjść czasem przeprowadzić rozmowę o opracę, ale w rzeczywistości był bumelantem jakich mało i poza leserowaniem nie robił absolutnie nic.
Z czasem, gdy w skrzynce listowej zaczynało brakować miejsca, bo chłopak skutecznie odpychał od siebie myśl o konieczności opłacania rachunków, wezwania do zapłaty zaczęły pojawiać się pod jego drzwiami. Chłopak, oczywiście, nic sobie z tego nie zrobił, a koperty pozbierał, by natychmiast wyrzucić je do kosza.
Ten stan nie mógł jednak trwać wiecznie, toteż pewnego dnia czekała go bardzo niemiła niespodzianka, albowiem do jego mieszkania zmierzał nieoczekiwany gość.
Bogumiła Bluszcz, złośliwa i bezprecedensowa, zatrzymała się pod blokiem przy ul. Najmilszej 2. Jej uwagę przykuły dwie osoby rozmawiające na balkonie na najwyższym piętrze. W jednej z nich rozpoznała osobnika, do którego przybywała z wizytą. Świadomość, że trudziła się przyjściem tutaj nie na darmo dodała jej pewności siebie.
Wgramolenie się na czwarte piętro w bloku bez windy musiało być dla Bogumiły okrutnie ciężkim wyzwaniem, ponieważ w międzyczasie od dostrzeżenia ich na balkonie a dotarciem pod mieszkanie nr 7 Franek i Jeż zdążyli przenieść się do salonu, by tam kontynuować rozmowę.
Korzeń rozwalił się wygodnie na kanapie, wyluzowany jak zawsze, podczas gdy jego kumpel starał się nie umrzeć z powodu skutków nocnej alkoholizacji.
- Wiesz, Jeżu, przeprowadzka do miasta była najlepszą decyzją mojego życia - mówił Franek.
- Czy to na pewno moje palce? Bo nie wyglądają jak moje... - mamrotał Jerzy pod nosem, nieszczególnie słuchając znajomego.
- I niech sobie ojciec wsadzi te pieniądze, radzę sobie doskonale i bez jego wsparcia - dodał ryży i w tym właśnie momencie usłyszał dzwonek do drzwi. - To pewnie Bartek, znowu zapomniał portfela - pomyślał i podszedł otworzyć.
Jakież było jego zaskoczenie, gdy w progu, zamiast kumpla, dostrzegł nieco zbyt zapasioną, niezbyt przychylnie wyglądającą kobietę, którą kojarzył, choć nie miał pojęcia skąd.
- Jak widzę nieszczególnie mnie pan pamięta, ale ja pamiętam pańską twarz doskonale - rzuciła dość kąśliwie, wpychając się bezpardonowo do mieszkania.
- Bogumiła Bluszcz, agencja nieruchomości Casablanca, dział wynajmu i windykacji - przedstawiła się, mijając zdezorientowanego Korzenia w przedpokoju i rozejrzała się po mieszkaniu. - Całkiem tu porządnie jak na kogoś w pana sytuacji...
- Co? Czego pani ode mnie chce? - burknął zdezorientowany Franek, choć z każdą kolejną chwilą coraz bardziej docierało do niego, co może oznacza wizyta pani Bluszcz.
W tym momencie Jeży poderwał się gwałtownie, gotów wspierać przyjaciela w potrzebie. Wszystkie złe skutki picia wódki natychmiast opuściły jego ciało.
- Jak to czego chcę? - odparła ostro, gwałtownie odwracając się w jego stronę. - Panie Franciszku Korzeń, podpisał pan z nami umowę najmu tego lokalu a, z tego co wiem, od kilku miesięcy zalega pan z czynszem.
Te słowa automatycznie osłabiły Jeża, który woląc nie komentować zaistniałej sytuacji, strzelił tylko charakterystycznego facepalma.
"Ach, więc to w tej sprawie te wszystkie listy..." - pomyślał z przerażeniem Franek.
- Musiało zajść jakieś nieporozumienie. Ledwie kilka dni temu ojciec postanowił przestać opłacać mi czynsz... - zaczął niepewnie Franek, ale krytyczny wzrok Bogumiły skutecznie pozbawił go nadziei, że próby oszustwa i grania głupka dadzą jakikolwiek rezultat.
- Ech, widzi pani, obecnie jestem w bardzo ciężkiej sytuacji. Wywalili mnie ze studiów, rodzice odcięli mi fundusze a ja, pomimo ciągłych prób, nie mogę znaleźć pracy - westchnął. - Czy nie dałoby się czegoś zrobić, wydłużyć termin spłaty, obniżyć czynsz albo anulować zaległości? - spytał, choć ostatnie dwa warianty wypowiedział tak cienkim, że prawie niedosłyszalnym głosikiem.
- Czy da się coś zrobić?! Panie, trzeba było próbować COŚ ZROBIĆ 4 miesiące temu! Wysłaliśmy do pana chyba z milion listów wzywających do zapłaty! - wykrzyczała pani Bluszcz a obaj faceci całkowicie się załamali.
- Chociaż... - zamyśliła się na moment. - Jednak mogę coś zrobić - stwierdziła, a we Franku na nowo zaiskrzył promyk nadziei. - Nie wyrzucę pana z mieszkania w tym momencie, choć pierwotnie taki miałam zamiar.
- Daję panu czas do jutra do godz. 16 i ANI MINUTY dłużej - powiedziała dobitnie, minęła go i skierowała się do wyjścia z mieszkania.
- Ależ proszę się nie martwić, panie Korzeń - rzuciła na odchodnym, widząc smutną minę Franka. - Nasza agencja z przyjemnością pomoże panu w poszukiwaniu lokalu zastępczego. Oczywiście, gdy tylko ureguluje pan zaległości - zaszczebiotała najmilszym tego dnia głosikiem. - Do widzenia, miłego dnia. - Uśmiechnęła się jeszcze i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Widząc rozpacz przyjaciela, gdy tylko Bogumiła opuściła mieszkanie, Jeż podszedł do Franka i objął go ramieniem.
- Nie przejmuj się stary tą starą raszplą. Niech sobie wsadzi tę chęć pomocy, ja Ci pomogę - rzucił, chcąc podnieść go na duchu.
Franek tymczasem podniósł głowę i załkał głośno:
- Moje ukochane mieszkanie! Tylko nie moje mieszkanie!
- Nie chcę mówić "a nie mówiłem", więc powiem tylko tyle, że przynajmniej zdążyłeś się nabawić życiem w centrum miasta i wyszaleć za wszystkie czasy. Tego Ci żadne wredne babsko nie odbierze - powiedział wyjątkowo optymistycznie jak na siebie, Jeż.
Nie mając nic więcej do dodania, Franek kiwnął tylko głową, zgadzając się ze słowami przyjaciela i westchnął ciężko z żalu.
Gdy największe emocje opadły, kumple ustalili, że przynajmniej przez do czasu znalezienia jakiegoś miejsca do spania, Franek pomieszka u Jeża.
Pogodzony z tą myślą Korzeń pożegnał przyjaciela i poszedł się położyć, by ten ostatni raz przespać całe popołudnie w ukochanym mieszkaniu.
Pobudka była dla Franka wyjątkowo ciężka. pomimo tego, że wstał dopiero o 11, z ogromnym trudem poruszał się po jeszcze-swoim pokoju, by niezdarnie spakować najważniejsze rzeczy.
Gdy skończył, niechętnie dopiął walizkę i, złorzecząc na cały świat, rozejrzał się, czy aby wszystko jest zabrane. Nie stać go było na transport mebli, z resztą nie miał ich teraz gdzie zabrać. Postanowił więc, że sprzeda wszystko, co przez lata zakupił do mieszkania. Umówiony jeszcze poprzedniego dnia handlarz miał przybyć po towar o godz. 13.
Równo o 15:52 Franek Korzeń opuścił lokal nr 7 przy ulicy Najmilszej pełen żalu i goryczy. Teraz, gdy wszystkie wartościowe rzeczy zostały wyniesione, mieszkanie świeciło pustkami, zupełnie straciwszy charakter, jaki przez lata nadał mu chłopak. Dzięki temu łatwiej było mu się pogodzić z tym 'rozstaniem'.
Zejście po schodach zdawało się trwać wieczność. Po drodze Franek minął niezwykle zadowoloną z siebie Bogumiłę Bluszcz, która sprawiała wrażenie, jakby wywalenie go z mieszkania było jej głównym życiowym celem.
Na szczęście, na samym dole czekał na niego Jeżyk.
- Nie musisz się tak szarogęsić. Pomyśl o tym jak o początku zupełnie nowego życia, nowego Ciebie!
- No nie wiem, Jeżu. Jakby nie patrzeć, spędziłem tutaj kilka świetnych lat swojego życia - westchnął.
- A ile znakomitych imprez urządziłeś! - zakrzyknął w odpowiedzi Jerzy, wymachując przy tym rękoma zupełnie jak podczas jednej z ich balang. - Ale jeszcze wszystko przed Tobą. Już nie mogę doczekać się imprez, które będziesz organizował w nowym mieszkaniu!
Te słowa wyraźnie podniosły Franka na duchu. Zadowolony, ruszył dziarsko przed siebie a Jeżemu ulżyło, że wreszcie mógł przestać grać optymistę i wrócić do bycia ponurym.
- Czy teraz, gdy sięgnąłem dna, może stać się coś gorszego? - zapytał radośnie Franek.
- Poza tym, że zapomniałeś walizki to nie... - burknął w odpowiedzi Jeż.
C.D.N.