I oto minął kolejny, trzeci już rok z Mysikrólikami! Postanowienie na rok kolejny: dodawać częściej nowe odcinki.
Bardzo dziękuję wszystkim czytelnikom - bez Was nie miałabym takiej motywacji do dalszego tworzenia. Każdy, nawet najkrótszy komentarz sprawia mi ogromną radość.
W głowie mam już dziesiątki pomysłów na kolejne przygody krewnych-i-znajomych Judyty (oraz jej samej) i może za kilka lat uda mi się je wszystkie wreszcie zrealizować.
Indra Gerard nie jest tyranem, to wzorowy mąż i ojciec, ma po prostu trudną relację ze swoim pierworodnym. Miał wobec niego wielkie plany, tymczasem Bartek był krnąbrny, pyskaty i dopóki nie poznał Penny nie przykładał się do nauki, bo umyślił sobie, ze będzie wielkim artystą. Cóż, wiemy, jak się skończyło.
A Marianna jest bardzo dumna z tego, że ma dziecko z samym guru!
To co się będzie z tym kryła.
MalaMi95 pisze:uważam, za zabawne, że Alan jest bratem Elen i Alicji, ale Alicja i Elen są dla siebie ciotką i bratanicą
Strasznie to pokomplikowane, ale... tak. xD
Marcinowi nie podobał się pomysł ze ślubem z tego samego powodu, dla którego Ty nie popierasz ich nagłej decyzji o posiadaniu dziecka - uważa, że skoro się nie dogadują, trzeba to jakoś naprawić (albo rozstać), a nie liczyć, że ślub/dziecko rozwiąże wszystkie problemy. No i nie lubi Wróbelka, bo uważa go za sztywniaka.
A zdjęcia Wiktora bez koszulki mały być w tym odcinku, ale już nie chciało mi się włączać gry, więc musisz jeszcze trochę poczekać.
Lion na szczęście już w następnym odcinku Alan wkroczy do następnej grupy wiekowej i nie będzie to wyglądało tak idiotycznie.
Dla Sylwii nie planowałam nic szczególnego, ale kto wie, w tej relacji wszystko jest możliwe. xD Na przykład to, że zacznę teraz o tym myśleć i wymyślę dla niej tysiąc pobocznych wątków. A że nie lubisz Wiktora... przyznaję, że jest nieco szemraną postacią, te kontakty z mafią, niejasna przeszłość... :>
Gunia bardziej niż Pennybian pasuje Fanny!
Tak jak pisałam u Ciebie, wyślij Fabianka, to coś pokombinujemy.
Chociaż wciąż mam nadzieję, że ten ship pojawi się u Ciebie! Czekam!
A "rozum i godność człowieka" jest z jakiejś internetowej pasty, ale usłyszałam to po raz pierwszy gdzieś coś od kogoś wyrwane z kontekstu i tak się przyjęło.
Zapraszam na kolejny odcinek, a w nim problemy rodzicielstwa i inne ciekawe sprawy.
___________________________________________________________________________________________________________________________
Relacja 59
Ponieważ Penny nie pracowała już popołudniami w Ptasim Mleczku, po zamknięciu studia często wpadała w odwiedziny do Szczygłów. Pomagała Lidii w opiece nad Joachimem, plotkowała z Sylwią, a czasem pomagała jej w lekcjach. Tego wieczoru przerabiały materiał z matematyki.
- Widzisz? Mówiłam, że w mig załapiesz logarytmy.
- Bo mam świetną nauczycielkę! Laska, z takim mózgiem powinnaś wykładać na Uniwersytecie Simowym, a nie bawić się w jakieś zdjęcia. Dlaczego nie poszłaś na studia?
- Eee, po prostu jakoś tak wyszło.
- No, ale skoro matmę mamy załatwioną, to ja będę już spadać.
- Tak szybko? Miałyśmy obejrzeć nowy odcinek "Diarios des Cisnes"!
- Taaak, ale robi się późno, Bartek niedługo wraca z pracy, muszę ugotować mu kolację.
Sylwia rzuciła książkę na dywan.
- I znowu to samo, dlaczego pozwalasz mu, żeby robił z ciebie niewolnicę?
- To nie tak, cały dzień ciężko pracuje, wraca zmęczony i głodny, źle bym się z tym czuła, gdyby musiał jeszcze sam sobie gotować.
- Pracuje w fast foodzie, jak jest taki głodny, niech zje w pracy.
- Niezbyt to zdrowe...
- Raz na jakiś czas nic mu się nie stanie. Ale wtedy musiałabyś się przyznać, że byłaś u nas i znowu miałabyś z nim jazdy... To o to chodzi, prawda?
- Nie rozumiesz...
Nastolatka podniosła podręcznik, otworzyła go na losowej stronie i wpatrzyła się w niego ostentacyjnie.
- Hej, obejrzymy ten odcinek następnym razem.
- Daruj sobie, Penny. Nie chodzi o mnie, ale zastanów się, kiedy ostatni raz wyszłaś gdzieś ze znajomymi albo zrobiłaś coś dla siebie.
- Spokojnie, niczego sobie nie odmawiam.
- Yhy.
- To... do zobaczenia w czwartek?
- Mhm. Jasne.
Penelopa pożegnała się z Lidią, uściskała małego Joe i ruszyła energicznym krokiem w stronę Promenady Magnolii. Po drodze zaczęła się zastanawiać nad tym, co powiedziała Sylwia. Rzeczywiście dawno nie widziała się z nikim ze starej paczki. Kiedyś trzymali się razem - ona, Enrique, Paulina, Ada i Marianna - ale teraz Rico wyjechał, Paulina przestała się odzywać, Ada jest ciągle zajęta pracą i opieką nad synkiem... nic nie stoi jednak na przeszkodzie, żeby spotkać się z Marianką! Penny uśmiechnęła się zadowolona i postanowiła, że jutro po południu złoży jej przyjacielską wizytę, a przy okazji podpyta o obrazy Bartka. Ze znajomościami młodej Landgraabówny na pewno uda się jakoś pchnąć jego karierę do przodu.
Tego dnia pogoda w Wierzbowej Zatoczce była wyjątkowo nieprzyjemna i na mieście nie było żywej duszy, dlatego zamknęła studio wcześniej i z ulgą pojechała do wiecznie rozsłonecznionej Oazy, zostawiając za sobą strugi ulewnego deszczu. Marianna przywitała ją tak, jakby widywały się codziennie i zabrała się za przygotowywanie napojów. Penny od razu zauważyła wyraźny ciążowy brzuszek koleżanki, ale postanowiła nie poruszać tego tematu jako pierwsza. Dziewczyny weszły na piętro i rozsiadły się w słońcu.
- No to opowiadaj, co tam u was słychać?
[w myślach: nie patrz na brzuch, nie patrz na brzuch] Jak tam Ada i mały Malcolm?
- W porządku, chociaż średnio się interesuję miałkim życiem mojej siostry. Od kiedy poznałam nauki Guru, nasze życiowe priorytety kompletnie się rozeszły.
- Cóż, nigdy nie byłyście zbyt podobne.
[w myślach: nie wypytuj o sektę, nie wypytuj o sektę]. A jak obrazy? Widziałam ostatnio plakat reklamujący twoją wystawę.
- Tak, powinnaś ją zobaczyć! Wszystkie obrazy malowałam w narkotycznym transie. Przedstawiają drogę, którą odbywa umysł, zanim w pełni zjednoczy się z Wiecznym Plumbobem. Najbardziej jestem dumna z ostatniego, zatytułowałam go "Pradawna Macica". Przedstawia...
- Nie! Nie mów, chcę... yyy, mieć niespodziankę.
- Skoro już rozmawiamy o sztuce, chciałam cię o coś spytać. Wiesz, że Bartek próbuje swoich sił w malarstwie i moim zdaniem jest naprawdę dobry, ale ciężko mu się wybić. Może mogłabyś polecić go w jakiejś galerii albo dać nam namiary na kogoś, kto zechciałby zorganizować mu wystawę? To nie musi być nic wielkiego.
- Twój chłoptaś już mnie kiedyś o to pytał i powiem ci dokładnie to samo, co powiedziałam jemu - w dzisiejszych czasach nikt nie kupi jego nudnego realizmu. Rządzą abstrakcja i postmodernizm. Kojarzysz Diego Lobo?
- To znany mecenas sztuki i właściciel największej galerii w San Myshuno. Bartek potwornie nim gardzi.
- I słusznie, bo to straszny dupek. Kiedyś zaproponował, że wystawi u siebie moje obrazy, jeśli się z nim prześpię.
- I co, zrobiłaś to?
- Za kogo ty mnie masz?!
Penny uniosła brew i spojrzała wymownie na jej brzuch.
Marianna uśmiechnęła się promiennie.
- To jest święty owoc połączenia dwóch dusz. Nigdy nie przespałabym się z takim nieoświeconym prostakiem jak Diego.
- W każdym razie to on decyduje o tym, co jest w danej chwili modne w sztuce i na pewno nigdy nie wystawiłby nawet pół szkicu Bartka. Niech twój facet lepiej się z tym pogodzi.
Penny posmutniała. Miała nadzieję, że przekaże dziś Bartkowi przy kolacji dobre wieści, jego obrazy zaczną się sprzedawać i wreszcie skończą się ich problemy finansowe. Nie wiedząc, co powiedzieć, rozejrzała się błędnym wzrokiem po ogrodzie. Jej uwagę przykuła dwójka młodych simów, bawiących się z Juniorem.
- Kto to? Nowy chłopak Adama?
- Lepiej, jego były. Długa historia, w każdym razie mieszka z nami i opiekuje się bękartem mojej siostry, a my udajemy, że to normalne.
Popatrzyły na siebie przez chwilę, po czym wybuchnęły głośnym śmiechem.
- Rzeczywiście dawno mnie tu nie było!
Tymczasem w związku z odejściem Penny Bella musiała wrócić do pełnoetatowej pracy w Ptasim Mleczku.
Jej obowiązki w opiece nad dzieciakami musiał przejąć Aleks, który jako jedyny z towarzystwa pracował w domu. Sam fakt spędzania z nimi większej ilości czasu mu nie przeszkadzał...
... ale małe rozrabiaki czasami mocno dawały mu w kość.
- Serio? Spuściłem was z oka na dwie minuty, DWIE MINUTY!
- Łe-łeeeee!
- Alicja, natychmiast przestań! Ellen, gdzie są twoje ubrania? I czemu płaczesz, Alan, przecież nie krzyczę na ciebie! Aaaarrgh!
- ŁEEEEEEEEE!
Zanim udało mu się uspokoić, wykąpać i nakarmić całą trójkę, zrobił się wieczór. Po odebraniu Eleonory przez Bellę zapakował Alana i Alicję do łóżek i miał wreszcie chwilę spokoju na posprzątanie mieszkania i przygotowanie kolacji.
Blanka wróciła do domu o dziewiątej. Dom błyszczał, dzieciaki spały, na włączonej kuchence stał garnek, z którego wyparowała już prawie cała woda, ale nigdzie nie było jej męża. Znalazła go drzemiącego w sypialni, w okularach i kompletnym ubraniu. Uśmiechnęła się pod nosem. Wyglądał tak słodko!
- Aleks? Kochanie? Wstawaj, garnek ci się przypala!
- Hmmmpf, tak tak, już wstaję, wstaję. Która godzina?
- Taka, o której powinniśmy jeść kolację. Nigdy nie kładziesz się spać tak wcześnie, źle się czujesz?
- Nie, po prostu byłem strasznie zmęczony. Położyłem się na chwilkę i nawet nie pamiętam, kiedy zasnąłem. Dzieciaki dały mi dziś ostro popalić.
- Najgorsze jest to, że nie miałem w ogóle czasu na pracę i znów nie ruszyłem tego zamówienia.
- No już nie przesadzaj, przez cały dzień nie znalazłeś nawet godzinki, żeby się za to zabrać?
- Niby kiedy? Wystarczy, że wyjdę do toalety, a po powrocie zastaję tutaj istny ragnarok! Jedzenie rozpaćkane po ścianach, Ellen wspina się po szafkach w kuchni, Alan płacze z niewiadomego powodu, a Alicja jest od stóp do głów wymazana flamastrami! Jak mam pracować w takich warunkach? Przecież nie zabiorę ich ze sobą do warsztatu, bo jeszcze zaczną przybijać się nawzajem gwoździami do desek!
- Nie możesz zrzucać całej winy na dzieci. To nie ich wina, że sobie nie radzisz.
- Radzę sobie doskonale, tylko nie mogę robić za niańkę każdego dnia. To, że nie pracuję na etacie, nie oznacza, że całymi dniami nic nie robię.
- Właśnie się zastanawiam, co takiego robisz, skoro nie pracowałeś, a kolacja i tak nie jest gotowa.
Blanka pokręciła głową i wstała, kierując się w stronę wyjścia. Aleks zmarszczył brwi, wyczuwając focha. Jakim cudem to on wyszedł na tego złego?
- Blanka...
- Śpij sobie dalej, zrobię tę kolację. Jak widzisz w przeciwieństwie do ciebie pracowałam cały dzień, ale jakoś mam na to siłę.
Minęło parę dni, Blanka zapomniała o ich sprzeczce, a Aleks dziarskim krokiem maszerował przez Wierzbową Zatoczkę, żeby odebrać Alana i Alicję z weekendu u Darrena i Belli. Był w wyjątkowo dobrym humorze - udało mu się wykonać większość mebli z zamówienia, a ponieważ Darren miał wolne i zaoferował, że zajmie się dzieciakami po południu, jutro powinien skończyć resztę. Pogoda była piękna, ptaki ćwierkały radośnie, a w domu czekała na niego kochająca żona. Nic nie było w stanie zepsuć mu nastroju... a przynajmniej tak mu się wydawało.
- Słuchaj, Aleks, wiem, że miałem jutro wziąć diablęta do siebie, ale muszę załatwić coś w banku, możemy podrzucić ci rano Ellen? Bella odbierze ją po pracy.
- Szczerze mówiąc nie bardzo, mam do skończenia ważne zamówienie, klienci się niecierpliwią, obiecałem im, że jutro skończę.
- O nie, już umówiłem się z doradcą finansowym, nie mogę tego teraz odwołać! Naprawdę nie dasz rady?
- Daj spokój, zadzwoń do tych ludzi od mebli i powiedz, że wyskoczyła ci nagła sytuacja rodzinna, na pewno zrozumieją. Wiesz, że sama chętnie bym się zajęła maluchami, ale nie mogę zostawić Judki samej w cukierni.
Aleksander westchnął ciężko. Dalszy opór był bezcelowy. Czego by nie powiedział, jakich argumentów by nie użył, oni i tak wcisną mu te potwory.
- Eeeeh, no dobrze, zajmę się nimi.
- Widzisz? Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Zmykaj do tatusia, Ali! Pa pa!
- Pa pa ba!
Ćwir wziął dzieci pod pachę i zrezygnowany opuścił dom Kingletów. Był tak zajęty zastanawianiem się, jak przekona klientów, żeby nie zrywali umowy i dali mu jeszcze parę dni na realizację zamówienia, że nie zauważył Lidii Szczygieł, która akurat pielęgnowała ogród.
- Aleksandrze! Dzień dobry!
- O, dzień dobry!
- Spacer? Piękna dziś pogoda.
- Nie, odbierałem maluchy od mamy i wracamy do Newcrest.
- Wydajesz się być jakiś markotny, wszystko w porządku?
- Ach, nic takiego. Darren miał się jutro zaopiekować Alanem i Alicją, ale coś mu wypadło i nie wyrobię się przez to z pracą. Mogę przez to stracić ważnego klienta, a najgorsze jest to, że nikt się tym za bardzo nie przejmuje, bo skoro i tak siedzę w domu, mogę przecież rzucić okiem na dzieciaki.
- Doskonale cię rozumiem, a przecież zajmowanie się domem jest samo w sobie pracą na pełen etat, haha!
- Tak, coś w tym jest.
- Chciałabym ci jakoś pomóc. Może przyprowadzisz jutro malców do mnie? Pobawią się z moim Joachimem, a ty będziesz mógł spokojnie popracować.
- Nie, dziękuję, nie musisz, poradzimy sobie.
- Daj spokój, to żaden problem! Byłam nauczycielką w szkole podstawowej, umiem sobie radzić z takimi berbeciami. Gerard całe dnie spędza w szpitalu, Sylwia lata ciągle gdzieś z koleżankami, będzie mi weselej z taką żywiołową gromadką.
- Skoro tak stawiasz sprawę, przyjedziemy w południe!
Jednorazowa sąsiedzka pomoc zmieniła się w ciche porozumienie i teraz za każdym razem, gdy Aleksander potrzebował paru godzin dla siebie, podrzucał potomstwo do domu Szczygłów. Lidia była bardzo szczęśliwa, mogąc zajmować się małymi podopiecznymi - nigdy nie narzekała na swój los, ale brakowało jej towarzystwa i szkolnego gwaru.
Pewnego wieczoru Aleks, wiedząc, że Blanka kończy pracę nieco wcześniej, postanowił zrobić jej niespodziankę. Umówił się z Lidią, że odbierze dzieci później, zapalił aromatyczne kadzidełka, włączył nastrojową muzykę i zabrał się za przygotowywanie kolacji.
- Dzień dobry! Mmm, co tak pięknie pachnie?
- Witaj, kochanie. Usiądź i odpocznij, jedzenie będzie za pół godziny.
- Jakie miłe powitanie, hihi.
- Gdzie są dzieci? Nie wierzę, że udało ci się tak wcześnie zagonić je do łóżek.
- Są u Lidii Szczygieł. Mamy cały wieczór tylko dla siebie.
- Są GDZIE?! Zostawiłeś je u obcych ludzi?!
- Nie u obcych, tylko u Lidii, twojej dawnej sąsiadki, która też ma małe dziecko i opiekowanie się nimi sprawia jej przyjemność.
- Zaraz, zaraz, czyli to nie jest pierwszy raz?! Wykorzystujesz fakt, że kobieta siedzi w domu, żeby wcisnąć jej pod opiekę dwójkę rozbieganych, wrzeszczących, rozrabiających dzieci?!
- Noo, wasza trójka nie ma problemu z wciskaniem ich mnie! Gdyby nie Lidia, już dawno straciłbym połowę klientów.
- Dosyć tego, jedziemy tam natychmiast!
- Dobrze, proszę bardzo, nieźle się Lidia zdziwi, jak zobaczy, jak nam mija romantyczny wieczór we dwoje!
Blanka była tak nabuzowana, że Aleks ledwie za nią nadążał.
- I pamiętaj, masz ją przeprosić i obiecać, że to się już więcej nie powtórzy.
- Mhm. Zobaczymy.
- Gołąbeczki, co tak wcześnie? Mówiłam ci, Aleks, że nie ma problemu, żeby maluchy zostały na noc, przygotowałam już nawet łóżka!
- Cóż, napotkaliśmy mały problem...
- Chciałabym cię bardzo przeprosić, nie miałam pojęcia, że Aleksander podrzuca ci dzieci. Wiem, jaka męcząca jest opieka nad nimi i jest mi strasznie głupio. Przyjechaliśmy je zabrać i zapewniam, że to był ostatni raz, kiedy Aleks wywinął taki numer.
- Ależ Blanka, ja wcale nie narzekam! Uwielbiam opiekować się dziećmi, a Joe ma wreszcie jakieś towarzystwo w swojej grupie wiekowej. Zresztą sama zobacz, jak dobrze się bawią, własnie oglądamy dobranockę.
Rzeczywiście, gdy zajrzała do saloniku przez szparę w drzwiach, zobaczyła trójkę roześmianych twarzyczek. Alan i Ali wcale a wcale nie wyglądali, jakby tęsknili za powrotem do domu
- No ale skoro już się pofatygowaliście taki kawał, pewnie chcecie ich zabrać. Pójdę spakować rzeczy i zaraz do was wrócę.
- Dziękujemy i przepraszamy za zamieszanie.
- Nic się nie stało.
Gdy Lidia wyszła, Aleks nachylił się do ucha małżonki.
- Widzisz? A mogliśmy tak miło spędzić wieczór.
W tym czasie inna para bawiła się całkiem nieźle.
Romans Marzanny i Wiktora trwał już kilka miesięcy, lecz wciąż ukrywali go przed światem. W pracy zachowywali się tak samo jak wcześniej, a romantyczne schadzki organizowali w mało uczęszczanych barach i motelach na obrzeżu miasta.
Nadszedł jednak w końcu dzień, kiedy jednemu z nich sprzykrzyło się nieustanne ukrywanie.
- Nie ubierasz się? Osobiście nie mam nic przeciwko, ale simowie na ulicy mogą dziwnie patrzeć.
- A czytelnicy brukowców mieliby jutro o czym czytać, haha.
Marzanna przeciągnęła się jak kocica, wstała z łóżka i podeszła niespiesznie do kochanka, kołysząc biodrami.
- Chciałam cię o coś spytać. Organizuję w sobotę grilla, nic oficjalnego, skromne przyjęcie dla rodziny i znajomych, i byłoby mi bardzo miło, gdybyś wpadł.
- Oczywiście, z miłą chęcią. Jako kolega z pracy, tak?
- Nie, jako mój partner.
- W interesach?
- Nie, w życiu. Jako mój chłopak.
Wiktor przełknął nerwowo ślinę. Obecny układ bardzo mu odpowiadał i nie był pewien, czy jest gotowy, żeby iść dalej. Tymczasem jego towarzyszka coraz bardziej naciskała, ocierając się o niego niedwuznacznie biustem.
- Proszę, bardzo mi na tym zależy...
Sójka westchnął i spojrzał w jej ufne, brązowe oczy. Była taka piękna. Jak mógłby jej odmówić?
- W porządku. Jako chłopak.
Marzanna zapiszczała z radości i zaczęła podskakiwać jak mała dziewczynka.
- Haha, spokojnie, nie wiedziałem, że to AŻ TAK ważne.
- Muuuua!
- Też cię uwielbiam, ale mówiłaś, że gdzieś się spieszysz.
- Chrzanić to, poradzą sobie beze mnie. Wyskakuj z ciuchów.
Przez kilka następnych dni Marzanna żyła wyłącznie przygotowaniami do imprezy. Osobiście planowała i nadzorowała każdy szczegół. Wszystko musiało być idealne: drinki chłodne, muzyka gustowna, a mięso na steki pierwszej świeżości i jeszcze w piątek miało hasać radośnie po pastwisku.
Wysiłek włożony w organizację opłacił się z nawiązką - goście bawili się doskonale, a największym hitem okazała się być
maszyna do karaoke.
- ... i dopiero na końcu dowiadują się, że laska w rzeczywistości jest facetem! W życiu byście nie powiedziały!
- Bells, oglądasz zdecydowanie za dużo telewizji.
- To przez to siedzenie z dziećmi.
- Moje dzieci oglądają takie rzeczy?
- You're the one that i want, you are the one i want, hu-hu-huu! Honey!
- Judytko, zapraszam do tańca!
- Widzisz? Od kiedy wyszłam za Darrena już mnie nie podrywają.
- Ładny mi podryw, przecież Paweł jest gejem jak stąd do Miłowa.
- O tym mówię. Nawet geje na ciebie lecą.
Gdy Dżudi rzuciła się w wir tańca, Bells udała się szukać pocieszenia w dwóch najdroższych jej rzeczach - Darrenie i jedzeniu.
- Pamiętałeś o dodaniu pikantnego sosu do marynaty?
- Wątpisz we mnie? Za chwilę nie tylko sos będzie pikantny.
Nagle usłyszeli tuż koło siebie głośnie chrząknięcie, a gdy tylko się od siebie odkleili, żeby zlokalizować źródło owego dźwięku, centralnie między nich wparował szczupły staruszek.
- Ach, cudownie pachnie, muszę pogratulować kucharzowi!
Bella uniosła brew i spojrzała z rozbawieniem na Darrena, który usiłował powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.
Marzanna obserwowała wszystko z dystansu, krążąc wśród gości i upewniając się, że wszyscy dobrze się bawią. Wciąż jednak nie mogła wypatrzeć w tłumie jednej twarzy i zaczynała poważnie się tym denerwować.
Na szczęście nikt z gości nie zauważył zakłopotania gospodyni, muzyka porywała do tańca, a śmiech i gwar rozmów nie ustawał ani na chwilę.
No, może poza momentem, gdy
Judka i Bella dorwały się do karaoke.
Tymczasem Marzanna zaczynała panikować. Przyjęcie trwało od dobrych paru godzin, a Wiktora wciąż nie było. Rada z faktu, że uwaga wszystkich skupiła się na jej matce i ciotce, stanęła z boku, tupiąc kompulsywnie nogą.
Jej zachowanie nie uszło uwadze Judki, która po zakończonym występie (i dwóch bisach) pobiegła wybadać, co się stało.
- Huu, dałyśmy czadu!
- Bombowe przyjęcie, córeczko.
- Dziękuję, usłyszeć to od ciebie to prawdziwy komplement.
- No to gdzie ten twój kochaś? Miałaś go nam dziś przedstawić.
- Och, on... widocznie coś mu wypadło.
Bella i Blanka wymieniły zaniepokojone spojrzenia. Jeszcze nigdy nie widziały Marzanny tak roztrzęsionej.
- Trudno, poznamy go innym razem - powiedziała Bella, szczególnie akcentując ostatnie dwa słowa i wbijając przy tym intensywnie wzrok w Judytę, która niestety w ogóle nie zwracała na nią uwagi.
- Nie przejmuj się, kochanie, jak nie ten, to inny, tego kwiatu jest pół światu!
- Powiedziałam INNYM RAZEM, Dżudi. Chodź, chyba Darren nas woła.
Gospodyni była bardzo wdzięczna Belli za okazane wsparcie w starciu z matką. Trzęsącymi się rękami chwyciła pierwszego lepszego drinka i próbowała przemknąć się do domu.
- Hej, wszystko ok?
- Tak, w porządku, coś mi tylko wpadło do oka.
Wbiegła po schodach, wpadła do sypialni i zatrzasnęła za sobą drzwi. Nie miała już siły powstrzymywać łez.
- Jak mogłam być taka głupia?! Że niby łączy nas coś więcej niż tylko bara-bara! Głupia, głupia, głupia! Dałam się nabrać jak jakaś trzpiotka!
Jej ciałem wstrząsnął potężny szloch. Upadła na podłogę, na przemian czkając, jęcząc i wyjąc z bólu.
Przez parę minut leżała bezwładnie, po czym wzięła kilka głębokich wdechów i podniosła się z godnością, wygładzając sukienkę.
- Dobrze, wystarczy. Zachowaj godność. Nie będziesz rozklejać się przez jakiegoś frajera. To on stracił swoją szansę, ty nie tracisz nic prócz złudzeń.
We wciąż mokrych od płaczu oczach zapaliła się iskierka gniewu.
- Dokładnie! To on powinien żałować! I pożałuje! Nie pozwolę się tak traktować, ooo nie, mój drogi, zadarłeś z niewłaściwą osobą! Myślał, że będę jego panienką z doskoku? O, jakże się pomylił!
Z takim bojowym nastawieniem zeszła z powrotem do gości. Skierowała się w stronę grilla, skąd co i rusz dochodziły salwy śmiechu. Zastała tam sporą grupę simów, a w samym środku tej grupki...
... stał Wiktor. Zupełnie jakby wyczuł jej spojrzenie, odwrócił się i uśmiechnął przepraszająco.
Korzystając z tego, że goście zajęli się stekami, Marzanna i Wiktor weszli do domu, żeby porozmawiać na osobności.
- Jestem ci winien przeprosiny. Po pierwsze za to, że zgodziłem się tu przyjść, chociaż nie byłem gotowy, a po drugie za to, że stchórzyłem i zostawiłem cię z tym samą.
- Ja... To dla mnie bardzo trudne, być z kimś blisko. Wiesz, jak działam. Przychodzę, robię zamieszanie i znikam zanim się za bardzo zaangażuję. Tak było od zawsze, od kiedy Gunther... Ta sytuacja to dla mnie nowość.
- Jesteś w stanie mi wybaczyć?
- Wiktorze...
Uśmiechnęła się figlarnie.
- Ja ci wybaczę, ale będziesz się musiał mocno postarać, żeby przypodobać się mojej matce!
Reszta przyjęcia minęła bez większych ekscesów, a ostatni goście rozeszli się do domów przed północą.
Sójka został jako ostatni, żeby pomóc gospodyni z ogarnięciem bałaganu. Ale nie samym sprzątaniem sim żyje.
- Może dokończymy mycie naczyń jutro?
- Załadujmy chociaż zmywarkę.
- Zmywarka może poczekać.
Zaczynało sie robić naprawdę przyjemnie, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się z rozmachem i wpadli przez nie zziajani Adam i Paweł.
- Marzanno, szybko, Marianna zaczęła rodzić!
- Uooo, chyba wpadamy nie w porę.
Kochankowie odskoczyli od siebie jak oparzeni.
- Bez paniki, dzwoniliście po karetkę?
- W tym problem, ona wcale nie chce jechać do szpitala. Ciągle gada coś o jakiejś akuszerce i że zamierza rodzić w wodzie siłami natury.
- Tej dziewusze już kompletnie się poprzewracało w głowie, urodzi to dziecko w szpitalu czy jej się to podoba czy nie! Idziemy!
Cała czwórka pobiegła pędem do drugiego skrzydła domu...
... gdzie na balkonie pierwszego piętra czekał ich niecodzienny widok młodej simki, która właśnie szykowała się do porodu "siłami natury" w luksusowej wannie z hydromasażem.
- Nareszcie, Adam, gdzieś ty się podziewał pacanie! Pomóż mi wejść, skurcze są coraz silniejsze.
- Nie będziesz włazić do żadnej wanny, masz się natychmiast ubrać i jedziemy do szpitala! Uprzedzę doktora Szczygła, jest najlepszym położnikiem w okolicy i odbierze ten poród w szpitalu, jak na cywilizowany kraj przystało!
- Jasne, wsadzą mnie do tej dziwacznej maszyny, rozkroją brzuch, wstrzykną dziecku nie wiadomo co i proszę, kolejna bezrozumna jednostka gotowa do indoktrynacji!
- Co to w ogóle za bzdury, ta sekta wyprała ci mózg! Nikt nie będzie nikomu niczego wstrzykiwał bez mojej wiedzy i zgody!
- A skąd możesz to wiedzieć? O ile dobrze pamiętam, rodziłaś mnie i Adę w domu, bez pomocy lekarzy.
- A co to ma w ogóle do rzeczy, to były inne czasy!
- O-oo!
- Co się dzieje?
- Chyba już i tak za późno. Zaczęło się! Teraz już naprawdę się zaczęło!
- Do ciężkiego czorta, zawsze musisz postawić na swoim! Właź do wody.
- Oretyoretyorety, znowu to samo, ja się do tego nie nadaję!
- Paweł, gorąco mi! Duszę się! Czy tak wygląda koniec?
Paweł kompletnie go zignorował. Od dobrych kilku minut stał sparaliżowany strachem, trzęsąc się jak galareta.
- Szybko, podaj mi ręczniki. Wiktor!
- Yyy co? Ja? Mam coś robić, tak?
- Przynieś ręczniki, ale już!
- Tak, tak, już biegnę!
- Czy to tam w wodzie to... nie, nie, nie, tego już za wiele! Paweł, mdleję!
Na szczęście kobiety z rodu Mysikrólików mają naprawdę szerokie miednice i wkrótce na świat bez żadnych komplikacji przyszedł nie jeden, ale dwóch małych obywateli.
Marzanna utuliła wszystkie swoje dzieci i wnuki do snu (uprzednio poddając Adama reanimacji
) i odprowadziła Wiktora do wyjścia.
- Mam nadzieję, że się nie wystraszyłeś. Nasze życie bywa czasem... trochę szalone.
- Plumbobie, w życiu się tak nie bałem! - usta Marzanny zadrgały nerwowo. - To była...
- ... najwspanialsza przygoda mojego życia! Móc widzieć, jak rodzi się nowe istnienie, niesamowite doświadczenie!
Marzanka odetchnęła z ulgą. Jeśli to go nie odstraszyło, już chyba nic nie będzie w stanie.
- To co? Do zobaczenia w pracy, dziewczyno.
Dla Marzanny Mysikrólik-Landgraab był to jeden z tych rzadkich momentów, kiedy wszystko w życiu zaczyna nagle układać się w harmonijną całość. Po raz pierwszy od wielu lat mogła z czystym sumieniem powiedzieć, że jest szczęśliwa.