Witajcie po kolejnej skandalicznie długiej przerwie!
Dziękuję za wszystkie komentarze oraz za nieskończoną cierpliwość.
Simwood emigranci na pewno nie pojawią się jako pierwszoplanowe postaci, ale gdzieś w tle przewinie się całkiem sporo osób z innych relacji.
MalaMi nie wspominałam nigdzie o tym, jakim majątkiem dysponuje Edward, ale jako że jest bardzo znanym profesorem, który pracuje na prestiżowej uczelni i nie ma żadnej rodziny, na którą mógłby wydawać pieniądze, odłożył pewnie sporą sumkę. No i koleś jeździ sobie na urlop na narty w Alpach, heloł, musi być bogaty.
Bella cośtam ćwiczy, ale bardziej dla zachowania aktualnej kondycji, aniżeli w celu schudnięcia. Darren lubi krągłości.
W moim świecie Marcin jest aktorem w bardzo popularnej brazylijskiej telenoweli
Diarios de Cisnes.
Kocham to przejście, tu żałoba po Kasandrze, a pod spodem Ada i Mirek w bieliźnie x)
Mów mi mistrzu prowadzenia fabuły.
Lion pisze:Swoją drogą, ktoś mógłby wydoić to biedne stworzenie
Swoją drogą, jestem ciekawa, kogo on tam zjadł.
Bella bardzo kocha swoje dzieci, ale chyba nigdy nie okazywała im zbytniej czułości. Domniemana śmierć Kasandry z pewnością ją poruszyła, ale nie pokazywała tego na zewnątrz, żeby nie martwić innych. Mogłam pokazać wzruszającą scenę, gdy mówi o tym Aleksowi i wszyscy płaczą w swoich objęciach, ale jakoś mi to tu nie pasowało.
Gunia pisze:Ada działa mi na nerwy. Tak potraktować własną matkę?
Ada myślała, że Marzanna tego własnie oczekuje - żeby pokazała charakter, udowodniła, że jest twarda i nie cofnie się przed niczym dla dobra firmy. Niestety zabrała się do tego od kompletnie złej strony...
Rai pisze:Hahaha, no tak, to na pewno przez cycki. XD Przez to, że w ogóle je masz... XD
Popłakałam się ze śmiechu!
Artur i teorie spiskowe. Takie amerykańskie. Ale fajny jest, bardzo mi się on podoba. Sama mega chętnie bym go u siebie w grze widziała i nim pograła! Widać, że facet ma pasję i duszę.
I wcale nie jest przypadkowym simem z miasta, któremu wcisnęłam na głowę kask i zaprzęgłam do statystowania w mojej relacji.
Bearyllium pisze:Każdy komuś coś funduje. A gdzie mój butik, cukiernia albo studio fotograficzne, pytam się?! >:C
Mnie też nikt nie chce niczego ufundować, dlatego wyżywam się w simsach.
Geeeez, głupota i naiwność Ady znowu uderza. Chociaż w sumie... można to niby wytłumaczyć poprzez fakt, że matka mogła ją wszystkiego nauczyć OSOBIŚCIE już dawno temu. Może wtedy by coś z niej jeszcze było..?
No właśnie... łatwo narzekać, że ma się głupie dzieci, podczas gdy nie zrobiło się nic, żeby wychować je na ludzi. Nikt nie jest doskonały.
Mysia witam na forum!
Bardzo mi miło, że zainspirowałam kolejną osobę do tworzenia własnych opowieści i gorąco zachęcam Cię do założenia swojego tematu. Ja też zaczynałam od anonimowego czytania jednej relacji i proszę, jak to się skończyło.
Shattered pisze:Bardzo cenię sobie w Twojej relacji, że wnętrza nie są takie ciemne. Strasznie mnie to denerwuje
Czasem mam odwrotny problem, na niektórych parcelach nastawiałam tysiące lamp i teraz jest za jasno.
Ale też wkurzają mnie ciemne wnętrza, zwłaszcza że ostatnio wróciłam do starego monitora, który jest ciemny sam z siebie i nic na nim wtedy nie widać.
O jeju, no nie wiem dlaczego ale totalnie jakoś niesmacznie mi ten ich związek leży
Przyznam szczerze, że mnie też.
Dlatego finał ich historii będzie pewnie dla niektórych zaskakujący.
Czemu Zuzi nie było na ślubie? Bo sobie franca nie przyszła.
A nie miałam już miejsca, żeby dołączyć ją do rodziny.
Zapraszam na kolejny odcinek, w którym przekonamy się, ile prawdy jest w przysłowiu, że pieniądze szczęścia nie dają. Miłej lektury!
___________________________________________________________________________________________________________________________
Relacja 51
Penny Ćwir jak co dzień o siódmej rano wyłączyła nastawiony w komórce budzik, wstała z łóżka i najciszej, jak umiała, przeszła po skrzypiącym parkiecie do łazienki.
Wzięła szybki prysznic, ubrała się, zaplotła kruczoczarne włosy w luźny warkocz i umyła zęby.
Przeszła do aneksu kuchennego i przy wątłym świetle staromodnej lampki przygotowała śniadanie dla siebie i Bartka.
Zjadła swoją część, a resztę przełożyła do miski i starannie owinęła folią. Nastepnie, w dalszym ciągu starając się nie obudzić chłopaka, wyszła z mieszkania i przeszła do sąsiedniego budynku, w którym mieściło się jej studio fotogaficzne.
Bartosz wstawał zwykle około dziesiątej, zjadał przygotowane przez Penny śniadanie i po szybkim prysznicu wyruszał do Parku Magnolii.
Każdego dnia spędzał tam kilka godzin, sprzedając swoje obrazy. Niestety popyt na tego typu sztukę nie był duży i o ile na początku wiele osób zatrzymywało się przy jego stoisku, by obejrzeć oferowane dzieła, to po paru tygodniach przestał stanowić sensację i zdarzały się dni, kiedy nikt nie podchodził do niego nawet na krótką pogawędkę o malarstwie.
Bartek zdawał sobie jednak sprawę, że czynsz sam się nie opłaci, dlatego zaciskał zęby i dorabiał, malując na poczekaniu karykatury za dwadzieścia simoleonów sztuka.
Studio fotograficzne również nie prosperowało zbyt dobrze. Parę razy w tygodniu trafiał się klient, który chciał wykonać zdjęcia do dokumentów, ale poza tym Penny większość czasu spędzała na bezczynnym siedzeniu lub czyszczeniu obiektywów.
Po zamknięciu nie spieszyło jej się do domu - po powrocie z parku Bartosz szedł na drugą zmianę do pracy w barze szybkiej obsługi - dlatego, jeśli nie miała nic do załatwienia, szła w odwiedziny do Szczygłów. Bartek od czasu wyprowadzki nie utrzymywał kontaktu z rodzicami.
- Feni! Feni!
- Heeej, a kto to tak pięknie mnie wita? Znowu uciekłeś mamie, Joachimku?
- Feni, jeeeej!
- Joachim, dziecko, gdzie ty znowu pobiegłeś?! Było o tyle prościej, kiedy nie umiałeś chodzić... Penny!
- Dzień dobry, pani Szczygieł!
- Jak miło cię widzieć! Wejdź do środka, wezmę tylko tego łobuza i zaraz do ciebie przyjdę.
- Opowiadaj, jak wam się żyje? Jak mieszkanie? Właściciel naprawił już te cieknące rury?
- Tak, wszystko jest w najlepszym porządku.
- A jak studio? Interes się rozkręca? Wspomniałam o tobie jednej koleżance, która wkrótce wychodzi za mąż i szuka dobrego fotografa do sesji ślubnej.
- Bardzo dziękuję. Na razie nie mam zbyt wielu klientów, głównie koleżanki mojej babci, ale jakoś daję radę.
- A jak sobie radzicie finansowo?
Penny zmieszała się. Nie lubiła rozmów o pieniądzach, wiedziała też, że Bartosz byłby zły, gdyby dowiedział się, że rozmawiała na ten temat z Lidią.
- Yyy, w porządku, jest ok.
- Proszę cię, Penelopko, bądź ze mną szczera.
Ćwirówna westchnęła ciężko.
- Prawda jest taka, że ledwo wiążemy koniec z końcem. Dochody z robienia zdjęć nie pokrywają nawet czynszu za wynajem lokalu, więc Bartek dopłaca do niego ze swojej pensji. Tłumaczyłam mu, że to nie ma sensu, mogę dorabiać jako fotograf, ale oprócz tego powinnam znaleźć jakąś stałą pracę, ale on tylko się wściekł i powiedział, że nie mogę rezygnować z marzeń tylko dlatego, bo chwilowo gorzej nam się powodzi. On ciągle wierzy, że za chwilę znajdzie się jakiś multimilioner, który pozna się na jego talencie i kupi wszystkie jego obrazy za grube miliony, a wtedy będzie mógł udowodnić tacie, że z malarstwa też da się godnie żyć.
- Och, ten Gerard, to wszystko jego wina! Gdyby tak nie naciskał na Bartusia z tą medycyną...
Lidia wstała od stołu i sięgneła do leżącej koło drzwi torebki, wyciągając z niej portfel.
- Mam tu trochę zaskórniaczków, nie jest tego dużo, ale chociaż tyle mogę dla was zrobić.
- Ależ nie, naprawdę, nie trzeba!
- Jak nie trzeba, jak trzeba, nie możecie przymierać głodem tylko dlatego, bo te dwa uparte osły nie chcą się ze sobą pogodzić!
Penny była potwornie skrępowana całą tą sytuacją, ale przyjęła pieniądze z wielką wdzięcznością. Nie mówiła o tym Lidii, ale gdyby nie jej pomoc, za kilka dni odcięliby im w mieszkaniu prąd.
Gdy wróciła do domu, Bartosza wciąż jeszcze nie było. Wiedziała, że po powrocie będzie głodny, dlatego zabrała się za przyrządzanie kolacji.
Bartek jak zwykle wrócił do domu po północy. Para zasiadła do posiłku i poza kilkoma zdawkowymi kwestiami w stylu "jak było w pracy?" spożywali go w całkowitym milczeniu.
W końcu Penny postanowiła przerwać ciszę i poruszyć drażliwy temat.
- Widziałam dziś fajne ogłoszenie, szukają kogoś do obsługi nowego baru w Newcrest i oferują szkolenie miksologiczne. Mogłabym rano pracować w studiu, a wieczorami jeździć tam. Byłabym w stanie nie tylko opłacić czynsz za lokal, ale też dorzucać się do opłat za mieszkanie. Co o tym sądzisz?
- Sugerujesz, że nie jestem w stanie nas utrzymać?! Że jestem jakimś nieudacznikiem?! Nie po to wypruwałem sobie żyły, żeby załatwić ci to studio, żebyś szła do pracy w jakimś obskurnym barze, gdzie stare dziady będą łapać cię za tyłek!
- Ale ja nie to miałam...
- Nie zgadzam się! Obiecałem, że nas utrzymam i dotrzymam słowa, choćbym miał się zaharować na śmierć!
- Kiedy ja właśnie nie chcę, żebyś się zaharowywał! Chcę, żebyś malował!
- Taki jest mój obowiązek jako mężczyzny. Nie potrzebuję pomocy.
Penny wiedziała, że dalsze ciągnięcie tej rozmowy nie ma sensu, dlatego zamilkła. Po kolacji Bartosz zajął się malowaniem kolejnego obrazu, a ona umyła naczynia i położyła się do łóżka.
Nie wiedziała, kiedy Bartosz poszedł spać - pewnie jak zwykle malował aż do świtu. Tak minął im kolejny dzień, taki sam jak wszystkie poprzednie i te, które dopiero nadejdą. Kolejny dzień wspólnego życia, po którym obiecywali sobie tak wiele...
Tymczasem na drugim biegunie statusu ekonomicznego Marzanna Mysikrólik-Landgraab, od kilku dni bezrobotna, rozpaczliwie łapała się różnych zajęć, próbując nie umrzeć z nudów. Najpierw zajęła się nieprzycinanymi od wielu miesięcy drzewkami bonsai w salonie.
Później zabrała się za lekturę nowego kryminału jej ulubionego autora, ale po pierwszych stu stronach odgadła zakończenie i straciła zainteresowanie książką.
Gdy nadeszła pora, o której zwykle jadała w pracy lunch, przyrządziła sobie tosty i skonsumowała je przy popołudniowym wydaniu wiadomości.
- Miejscowa policja wyłowiła ciało mężyczny z widocznymi obrażeniami czaszki. Nie udało się ustalić tożsamości topielca, prawdopodobnie padł on ofiarą napadu rabunkowego, gdyż przy zwłokach nie znaleziono portfela ani dokumentów. Okolicznych mieszkańców prosimy o zachowanie ostrożności do czasu ujęcia sprawców czynu.
- Na świętego Plumboba, przecież to tuż obok naszego domu! Powiem Adasiowi, żeby uważał podczas spacerów z Juniorem.
Wieczorem udało jej się namówić Adama na grę w karty, lecz po pięciu z rzędu wygranych bez większego wysiłku partiach zauważyła, że gra z tak słabym przeciwnikiem nie daje jej satysfakcji.
Następny dzień zaczęła od solidnego treningu na siłowni. Przez natłok spraw związanych ze śmiercią Malcolma i zamieszaniem w firmie regularność jej ćwiczeń mocno ucierpiała.
Korzystając z pięknej pogody zamówiła przez Internet trochę sadzonek i reaktywowała swój dawny pomysł stworzenia na patio zielonego ogrodu, lecz rośliny rosły zdecydowanie zbyt wolno i szybko znów dopadła ją nuda.
Postanowiła wyręczyć przez chwilę Adasia w obowiązkach opiekuna Emdżeja i postawiła sobie za cel nauczenie wnuka paru przydatnych słów.
- Powtarzaj za mną, kochanie: sto-py pro-cen-to-we.
- A guuu?
Po południu, gdy zażywała odświeżającej kąpieli w przydomowym basenie, spostrzegła krzątającą się przy wyjściu Mariannę. Z niesmakiem zauważyła, że jej córka znów zmieniła kolor włosów i sprawiła sobie kilka nowych tatuaży. Młoda Landgraabówna przemierzyła kilkukrotnie trasę od drzwi do furtki, przenosząc wypchane rzeczami torby. Gdy obróciła po raz ostatni i zamknęła za sobą drzwi na klucz, Marzanna postanowiła dowiedzieć się, dokąd jej latorośl się wybiera.
- Marianko! Wyjeżdżasz? Masz kolejny wernisaż na wybrzeżu?
- Owszem, wyjeżdżam, ale tym razem nie ma to z wiązku z malarstwem.
- To znaczy? Powiedz wprost, wiesz, że nie lubię zgadywanek.
- Jadę do San Myshuno na seminarium guru Columba, aby otworzyć swój umysł i zjednoczyć się z Wszechświatem w nirwanie. Jestem taka podekscytowana!
- Guru Columb?! Ten porąbany hipis?! Nie ma mowy, zabraniam ci tam jechać! Jego wyznawcy to niebezpieczna sekta, widzialam o nich reportaż w telewizji!
Marianna westchnęła ciężko. Jeszcze parę tygodni temu wdałaby się z matką długą i bezsensowną kłótnię, ale teraz, gdy poznała nauki guru Columba, wiedziała, że negatywne emocje oddalają nas od przedwiecznej harmonii praplumboba.
- Przykro mi z powodu ograniczeń twojego umysłu. Może gdybyś posłuchała nauk Wielkiego Guru, zmieniłabyś zdanie. Namaste, matko.
Po czym odeszła, mijając osłupiałą Marzannę.
Kolejny poranek nasza bohaterka powitała wyciszającą sesją jogi. Wczorajsza rozmowa z córką bardzo ją rozsierdziła, a ćwiczenia działały na nią uspokajająco. Martwiła się o Mariannę, ale ta była już dorosła i miała prawo do decydowania o własnym życiu, jak również do popełniania własnych błędów.
Ten dzień planowała spędzić na odwiedzinach u rodziny, dlatego po śniadaniu przygotowała sobie elegancki, ale niezbyt oficjalny strój i zorganizowała w domu małe spa. Nie chciała, żeby ktoś pomyślał, że po utracie pracy załamała się i przestała dbać o wygląd.
Na pierwszy ogień poszła Blanka. Marzanna wcale nie paliła się do tego spotkania - miały z siostrą tak odmienne charaktery, że ciężko było im znaleźć wspólny temat do rozmów - ale wypadało raz na jakiś czas spotkać się na przysłowiowej herbatce i wymienić uprzejmości.
- Cześć, szkrabie, pamiętasz ciocię? Musisz kiedyś poznać swojego kuzyna Malcolma, on też jest takim słodkim pączuszkiem jak ty, na pewno byście się zaprzyjaźnili!
- No to opowiadaj, siostra, co tam u was słychać. Aleks dalej zajmuje się stolarką?
- Tak, chociaż ostatnio Burakowie mają problemy finansowe, więc szuka nowych wspólników. Ale co ja będę cię zanudzać naszymi sprawami, lepiej mów, co u ciebie? Jak sobie radzisz?
Marzanna miała serdecznie dość tego pytania, wypowiadanego zawsze takim tonem, jakby co najmniej umierała na jakąś straszną, nieuleczalną chorobę. Nie dała jednak tego po sobie poznać, uśmiechnęła się szeroko i machnęła lekceważąco ręką.
- Nie ma o czym mówić, to tylko praca. Teraz wreszcie mogę trochę sobie odpocząć. Jest ok.
- Taaak... skoro tak twierdzisz. Powinnaś odwiedzić mamę, bardzo się o ciebie martwi. To znaczy, jak na nią.
- Haha, no tak, zamartwianie się zdecydowanie nie jest w jej stylu. Wybieram się do niej zaraz po spotkaniu z tobą.
Dwie godziny później była już w Mysikrólikowym Gniazdku, gdzie wzruszona Judka ściskała ją z matczyną czułością.
- Córeczko! Jak dobrze cię widzieć. Siadaj, zaparzę nam te śmieszne ziółka, które kupiłam ostatnio w Internecie i wszystko mi opowiesz.
- Jak się czujesz? Radzisz sobie jakoś z tą sytuacją?
Marzanna zacisnęła zęby i przywołała na twarz najbardziej promienny uśmiech, na jaki było ją stać.
- Wszystko w porządku, naprawdę, nie musicie się wszyscy tak o mnie martwić. Umiem o siebie zadbać. Odpoczywam, nadrabiam zaległości, rozwijam swoje pasje... Założyłam wreszcie ogródek, o którym marzę od kilkunastu lat!
- Na razie ci to wystarcza, ale co potem?
- Co to znaczy "potem"?
- Firma była całym Twoim życiem, nie uwierzę, że teraz nagle staniesz się kurą domową, która całe dnie spędza na pielęgnowaniu roślin i pieczeniu ciast. Tacy simowie jak ty muszą być w ciągłym ruchu, muszą coś tworzyć.
- Co masz na myśli?
- Może... czas na własny biznes?
- Własna firma? Chyba żartujesz! Lokalni przedsiębiorcy nie mają szans z wielkimi korporacjami! Wiem, bo osobiście kilkadziesiąt takich małych interesów zniszczyłam. Weźmy na przykład tę waszą uroczą, małą cukiernię. Zwróciły wam się chociaż pieniądze, które musiałyście w nią zainwestować?
- Oczywiście, że nie.
- Prowadzenie cukierni daje nam zajęcie i możemy dzięki niej uszczęśliwiać innych naszymi wypiekami. W tej podróży nie chodzi o cel, lecz o drogę.
- Hmm, przemyślę to. - powiedziała bez przekonania.
Następnego dnia do rezydencji Landgraabów zawitał niespodziewany gość. Jeszcze nie tak dawno temu Marzanna pewnie wyrzuciłaby go za drzwi, lecz teraz wiedziała, że mimo nazwiska i koloru włosów ma serce po właściwej stronie.
- Patrzcie, kto nas odwiedził, czarna owca w rodzinie!
- Haha, mnie też miło cię widzieć.
- Wejdź do środka!
- Jak się czujesz? Radzi...
- Och, błagam, przestańcie wszyscy cackać się ze mną jak ze zgniłym jajem! Odeszłam z pracy, to nie koniec świata! Nie mam z tego powodu depresji, nie płaczę nocami w poduszkę i nie potrzebuję litości ani cennych rad.
- Nic się nie zmieniłaś.
- Oczywiście, że nie! Siedzenie w domu jeszcze nie wyprało mi mózgu.
- Lepiej ty opowiedz, jak tam w firmie. Ada jeszcze nie puściła jej z torbami?
- O dziwo nie jest źle, podpisaliśmy parę lukratywnych kontraktów, tylko... nie wiem, na ile jest to zasługa Adrianny.
- To znaczy?
- Odnoszę wrażenie, że ona podpisuje wszystko, co podsunie jej Mirosław. Firma wychodzi na tym dobrze, Mirek ma zdecydowanie więcej doświadczenia w tej branży i gdyby nie on, kilka niezłych okazji przeszłoby nam koło nosa, ale sama najlepiej wiesz, czym to grozi.
- Ta głupia dziewucha... czasem się zastanawiam, czy nie lepiej było przekazać firmę Mariannie. Przynajmniej ma jaja.
Po krótkiej pogawędce Demetriusz pożegnał się, gdyż miał do załatwienia jeszcze kilka spraw na mieście.
- Dzięki, że wpadłeś, umieram tutaj z nudów. Od kiedy wypadłam z gry, znajomi z wyższych sfer przestali mnie odwiedzać.
- Nie ma sprawy. Wiesz, jak to mówią: prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
- Miej oko na Adę. Jest młoda i naiwna, a Mirosław potrafi owinąć sobie sima wokół palca.
- Obiecuję.
- Dziękuję ci, Demetriuszu. Bardzo ci dziękuję.
Adrianna czuła się na stanowisku dyrektora jak ryba w wodzie. Co prawda nie bardzo wiedziała, co, jak i dlaczego powinna robić, ale Mirosław i Hellen zawsze służyli jej radą i zachwycali się każdą podjętą przez nią decyzją, traktując ją jak złotego idola.
Jedynie Demetriusz nie brał udziału w tej szopce, lecz jego głos tonął w zalewie fałszywych komplementów. Mógł jedynie bezsilnie patrzeć na poczynania kuzynostwa i zaciskać pod stołem pięści.
Mimo że dla postronnego obserwatora Adrianna była simką sukcesu - miała pieniądze, piękny dom, szczęśliwe małżeństwo, zdrowe dziecko, posadę i wpływy - w rzeczywistości nie była szczęśliwa. Odziedziczony po matce gabinet nie cieszył, gdy trzeba było spędzać w nim dziesięć godzin dziennie. Wieczorne wypady do eleganckich restauracji nie były przyjemnością, gdy trzeba było tkwić na nich mimo zmęczenia po całym dniu pracy i udawać, że rozumie się toczone w obcym języku dysputy. Ada miała tego wszystkiego dość, a przede wszystkim bardzo, ale to bardzo tęskniła za synkiem.
Po jej nieobecność Emdżejem zajmował się Adam. I choć opieka nad małym berbeciem niekoniecznie była jego mocną stroną...
- Oczywiście, że wiem, jak trzymać dziecko!
- Rozumiem, że ci nie smakowało, ale nie musiałeś od razu rozrzucać brukselki po całej jadalni... Wystarczyło powiedzieć.
- Rety, jak śmierdzi! Co ja mam z tym zrobić, cojamamztymzrobić, dobra, rzucam za siebie i niech zajmie się tym ktoś bardziej kompetentny.
- Muahahaha! Zabiję ich wszystkich! Zabiję ci ojca, zabiję ci matkę, zabiję nawet twojego psa i pokroję ich na małe kawałeczki, hihihihi!
- O raju, chyba pan w wypożyczalni nie do końca zrozumiał, o co mi chodziło, kiedy prosiłem o film o słodkich króliczkach.
- A guu?
... to był dla małego Emdżeja tak dobrym ojcem, jak tylko potrafił.
Gdy Mirosław wszedł do dyrektorskiego gabinetu, zastał Adę w niewesołym nastroju.
-
Chlip!
- Ada! Czy ty płaczesz?
- Co? Nie, coś mi wpadło do oka...
- Daj spokój, przecież widzę, że coś jest nie tak. Wiesz, że mnie możesz powiedzieć wszystko.
- Och, chodzi o Emdżeja! Dziś są jego urodziny, a ja muszę tkwić tutaj nie wiadomo jak długo przez to głupawe spotkanie z japońskimi kontrahentami!
Mirosław podszedł do niej i delikatnym ruchem otarł jej z policzka łzę.
- Ćśś, najdroższa, nie mogę patrzeć, jak płaczesz. Czemu nie powiedziałaś wcześniej? Przecież mogę pójść na to spotkanie z Hellen. To tylko badanie gruntu, kluczowe rozmowy i tak odbędą się dopiero w przyszłym tygodniu. Wracaj do domu i spędź ten wieczór ze swoim synem.
-
Chlip! Naprawdę?
- Och, Mirosławie, jesteś taki wspaniały!
Chlip! Co ja bym bez ciebie zrobiła?
- Wszytko dla damy mojego serca. A teraz biegnij, Emdżej czeka na mamę.
Ada pocałowała go namiętnie po raz ostatni i wybiegła z gabinetu.
Mirosław poczekał, aż ucichną jej kroki, po czym zajął miejsce za biurkiem i wyciągnął komórkę.
- Hellen? Przyjdź do gabinetu dyrektora. Mam dla ciebie rewelacyjne wieści.
Tymczasem w rezydencji Landgraabów impreza trwała w najlepsze.
- Stooo laaat, stooo laaat, niech żyje żyje naaam!
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i wbiegła przez nie zdyszana Ada.
- Czekajcie! Czekajcie!
- Ada? Nie miałaś być teraz w pracy?
- Mirosław mnie zastąpi. Chodź do mamusi, mały szkrabie, taak! Wszystkiego najlepszego, moje słoneczko!
- Gaaa, mama! Mama!
Ten wieczór spędzili we czwórkę, rozmawiając, żartując i ciesząc się swoim towarzystwem.
A gdy Juniorowi zaczęły opadać powieki i Ada własnoręcznie utuliła go do snu...
... poczuła, że wreszcie znalazła się we właściwym miejscu.