Salberg Ocenia

wszystkie stare recenzje, temat zamknięty

Awatar użytkownika
salberg
Wybitny Reżyser
Wybitny Reżyser
Posty: 769
Rejestracja: 15 gru 2013, 12:44

Salberg Ocenia

Postautor: salberg » 15 gru 2013, 12:50

To temat ze starego forum. Skopiowany i umieszczony w nowym miejscu. Czułem się do tego zobowiązany, jakby ktoś chciał przeczytać moje starsze recenzje, lub coś. Jeśli to zły dział, proszę o przeniesienie. Dziękuję i pozdrawiam.



Zapraszam do podsuwania propozycji nowych recenzji! Dotychczasowe recencje:

1) Przyjemni Dejmiana
2) Klub Ani999
3) Tajemnice z Bluewater Hills Reya
4) Usługi oraz Ezoteryczna Przyjaźń Dimonda
5) Fałszerzy z SimCity oraz Rolnik Enudy
6) Bezsenność Harry'ego oraz Terapia OskaraArtura
7) Klasyka Reality Show
8) Dark Future, Veuve Noire oraz Dark Angel Reya
9) Obrońcy Śmierci Mario
10) Misja: Przetrwanie oraz Inwazja Harry'ego
11) Przyjemni Dejmiana Kontraatakują
12) Zakręcona Reporterka Misii
13 Ellen's Nightmare Dona/SimTvOfficiala
14) Sekret Lasu SimAnki

---


27 kwietnia 2014

Obrazek

Salberg w krainie elfów - "SEKRET LASU" SimAnki


2007 rok. Złota epoka STV trwa w najlepsze - grono twórców z miesiąca na miesiąc się powiększa, a dzieła choć nie cieszą się zbyt dobrym wykonaniem technicznym, mają bardzo dobrą fabułę, i doborem muzyki oraz klimatem, potrafią naprawdę wywołać u nas jakieś uczucia, poruszyć nas, i zapaść w naszej pamięci. "Sekret Lasu" był jedynym serialem SimAnki, do tego niezbyt długim - liczył zaledwie cztery odcinki. Podliczając minuty, trwał jeszcze mniej niż cały "Rolnik" Enudy. Mimo to, ten serial jest właśnie jednym z tych, które najlepiej zapamiętałem i nawet gdy wróciłem do niego po latach, znów poczułem jego baśniowy, piękny klimat. No dobrze... Czas się wziąć za recenzję. Najpierw przyjrzyjmy się fabule serialu.

Obrazek

A fabuła jest bardzo prosta i niewymagająca. Tutaj liczy się nie fabuła sama w sobie, tylko sposób jej przedstawienia. Jak w bajce. Ale zacznijmy od początku. Naszą główną bohaterką jest dziewczynka Nikki - uwielbiające czytać, wrażliwe dziecko, mieszkające w dużym domu na skraju lasu. Pewnego dnia poznaje w lesie chłopca elfa imieniem Rubin. Z czasem zaczyna rodzić się między nimi przyjaźń, a potem miłość. Niestety zostają na wiele lat rozdzieleni, by w końcu się ponownie spotkać i doprowadzić do szczęśliwego zakończenia. Wszystko jest maksymalnie skrócone, a to, czego nie pokazuje kamera, opisuje nam narrator - czyli tekst z "kart książki", które się przed nami wyświetlają. I znowu, tylko upodabnia to ten serial do baśni. Bohaterowie nie są jakoś specjalnie złożonymi postaciami, ale znowu, znowu - to typowe baśniowe szablony. A wiec jedno już uzgodniliśmy - ten serial próbuje być baśnią. A czy mu się to udaje?

Obrazek

YouTube to podła gnida. Gdy odświeżałem sobie serial i oglądałem na nowo wszystkie odcinki, okazało się, że przez prawa autorskie została zablokowana muzyka z dwóch odcinków, i SimAnka musiała ją zastąpić. I myślę, że oryginalna muzyka mogła lepiej pasować, niż to, co w zastępstwie wybrała twórczyni serialu. Ale nieważne. Enya. Enya, jej piosenki były po prostu doskonale dopasowane, po prostu najlepiej oddawały ten baśniowy klimat. Nadawały mu głębi, tajemniczości. Naprawdę wtedy czułem, że ten las to coś więcej, niż dużo drzew i krzaków. I to było po prostu... robiło wrażenie. Jednak były też mniej dobrane piosenki. Czasem SimAnka wyskoczyła z jakąś przeciętnie pasującą piosenką popową, która niezbyt dobrze spełnia swoją rolę w baśni. Ale ogólnie - zwłaszcza za tą Enyę i ten klimat - muzykę w "Sekrecie Lasu" oceniłbym ostatecznie na plus.

Obrazek

Scenografia to coś, co twórcy roku 2007 mają w głębokim poważaniu (Enudo, to zdanie jest dla ciebie), ale SimAnka jakoś się spisuje. Las wygląda w sumie naturalnie (dałbym tylko więcej krzaków, kwiatów, nie tylko drzew), uliczka miejska wygląda dobrze, rodzinny dom Nikki też nie jest jakoś specjalnie zły... Na pewno, to co dostaliśmy, wpasowuje się w klimat baśni. A skoro już mówimy o czymś, co się wpasowuje w klimat baśni - kostiumy. pomimo nawału dodatków z sieci, aktorzy wyglądają naprawdę nieźle. Tyczy się to zwłaszcza elfów, i ich kostiumów. Były baśniowe, ale nie odpychające i nieprzekonujące. (TAK, będę używał słowa "BAŚNIOWE" ile tylko będzie mi się chciało, TO MOJA RECENZJA i mam prawo robić w niej co mam ochotę.) I chyba nie muszę nikomu przypominać, że "Sekret Lasu" zgarnął w 2008 roku Złotego Focusa STV podczas Simowej Gali - właśnie za kostiumy.

Obrazek

Zastanawiam się, o czym jeszcze powiedzieć, ale omówiłem już chyba wszystko, co było do omówienia... A właśnie, wykonanie. Czuję, że nie powinienem się przyczepiać do spraw technicznych. bo to w końcu serial z 2007 roku... A im bardziej będę się w to wgłębiał, tym bardziej ta baśń może stracić swój urok. OK, powiem tak: "Sekret Lasu" zmontowano w Movie Makerze i nie ma tragedii, chociaż nie spodziewajcie się fajerwerków. Skupcie się raczej na historii, na muzyce, a nie na niezbyt pasujących napisach, czy też niezbyt profesjonalnym montażu. To są drobne przewinienia, które należy temu serialowi wybaczyć.

Obrazek

I w ten sposób recenzja i baśń dobiega końca. Jednak zanim będziemy żyć długo i szczęśliwie, muszę postawić werdykt. "Sekret Lasu", w kategorii BAŚŃ (czyli nie porównując z "Zakręconą Reporterką", czy "Rolnikiem") otrzymuje 8,5/10 za:

+ Baśniowy klimat.
+ Baśniową muzykę.
+ Baśniowe postaci.
+ Baśniowe kostiumy.
+ Piękne, baśniowe zakończenie.

- Słabe, ale wybaczalne wykonanie techniczne.
- Czasem źle dobraną muzykę.

I tyle. Przepraszam, że ta recenzja była taka krótka, ale sam serial nie jest ani długi, ani jakoś specjalnie skomplikowany. Następna recenzja będzie dłuższa i będzie dotyczyć aż dwóch seriali. Tak, wracamy do podwójnych recenzji. Póki co nic nie zdradzam, zaczekajcie. A tymczasem, jeśli jeszcze nie mieliście okazji, sprawdźcie "Sekret Lasu" - link poniżej.

SimAnka na YT | Sekret Lasu


----------------------------------------------------------------------------------------------------

18 kwietnia 2014

Obrazek

Salberg gra w grę - "ELLEN'S NIGHTMARE" Dona/SimTvOfficiala

Hahaha! Wiecie co? Chrzanić to. Chrzanić ten serial. Nie będę pisał jego recenzji. To nie jest serial, to jest gra!!! Chcecie recenzji serialu? MACIE RECENZJĘ GRY! Hahahahaha!!!111 Zobaczymy, kto tu jest taki cwany, co?

Obrazek

"Ellen's Nightmare" to epizodyczna przygodówka niezależnego studia SimTvOfficial, które przed zmianą branży w kwietniu ubiegłego roku, zajmowało się produkowaniem seriali i filmów. Gdy piszę tą recenzję, dostępny jest tylko prolog oraz pierwszy epizod gry - więc będę oceniał w zasadzie w ślepo. Ale dobra, nieważne. Zajmijmy się samą grą, później omówimy poszczególne jej odcinki... "Ellen's Nightmare" dostępne jest wyłącznie w formie elektronicznej, jest to gra online - kolejne odcinki publikowane są na stronie dewelopera. Brak pudełkowej wersji niektórzy mogą uznać za minus, ale na pocieszenie powiem, że gra jest całkowicie darmowa - bez żadnych dodatkowych opłat i transakcji. Tak, naprawdę - można w tą grę zagrać za darmo, jak w długie demo. To naprawdę spory plus. Chociaż większość darmowych gier okazuje się być zwykłym internetowym bublem. Czy tak jest i tym razem? Włączmy "Ellen's Nightmare" i się przekonajmy.

Obrazek

Już na samym wstępie wita nas niezbyt atrakcyjne menu, w którym do wyboru mamy tylko jedną opcję - "start". Tak jest - nie ma żadnych opcji (nie można ani zmienić rozdzielczości, ani języka, ani niczego), nie ma trybu multiplayer (chociaż jakby nie patrzeć, to jest przygodówka), nie ma też możliwości wyjścia z gry. Chcemy, czy nie chcemy, musimy włączyć "Ellen's Nightmare". No dobra, wchodzę. Gra zaczyna się przyjemną cut-scenką, w której poznajemy główną bohaterkę i narratorkę opowieści - Ellen - która przedstawia nam fabułę. Dowiadujemy się, że jej przyjaciółka, Lisa, która pracowała w posiadłości jakichś szalonych naukowców (?), wpadła w kłopoty, i prosi naszą Ellen o przyjazd. Ellen oczywiście natychmiast przyjeżdża na miejsce, gdzie odkrywa, że...

Obrazek

Pierwszą rzeczą, która mi się rzuciła w oczy, była całkiem przyzwoita grafika. Może nie była jakoś specjalnie realistyczna, ale pozwoliła całkiem dobrze oddać klimat tej historii. Oświetlenie w porządku, modele postaci też niczego sobie... Tak ogólnie, to przywodziła mi na myśl wydaną w 2009 roku grę The Sims 3, chociaż tamta wyglądała nieporównywalnie gorzej. Ale dobra, znowu zagłębiam się w kwestie techniczne. Wróćmy do naszej bohaterki, i do tego, co w grze jest najważniejsze. Czyli gameplayu. No dobra, więc po przyjeździe Ellen do rezydencji, kończy się cut-scenka, a zaczyna prawdziwa gra. W progu wita nas staromodne okienko dialogowe - najwidoczniej budżet studia nie pozwolił na znalezienie prawdziwych aktorów głosowych - a następnie... Co do $%$#!& jasnego. Ellen sama ruszyła z miejsca, przemierzyła hol wejściowy i udała się do kuchni. Nie musiałem nawet dotykać klawiatury. Czyli co, to kolejna gra, która gra się sama? A może dopiero za jakiś czas będę mógł nią sterować? Nie mam pojęcia. Klikałem w różne przyciski na klawiaturze, szarpałem myszkę, jednak Ellen wciąż chodziła niezależnie ode mnie. Trochę burzyło to poczucie immersji - duży minus! Ale dobra, może gra mi to jakoś za chwilę wynagrodzi? Gdy Ellen znalazła się w kuchni, gra wreszcie przestała mnie ignorować, i pozwoliła mi... dokonać wyboru. Za pomocą myszki, mogłem wskazać bohaterce drzwi, lub dokumenty leżące na stole. Czyli mamy wybory i pewną nieliniowość, to bardzo duży plus. Wybrałem dokumenty. Znalazłem list od Lisy, przyjaciółki Ellen, która zachęciła mnie do eksploracji domu. OK, to może teraz będę mógł nią trochę pochodzi... NO, CHOLERA JASNA. Jednak nie. Ellen wciąż idzie po ustalonych przez deweloperów ścieżkach. Jedyne, co mogłem zrobić, to otworzyć za pomocą myszki drzwi (tym razem tylko jedna opcja, robi się niebezpiecznie liniowo). Ale OK, wejdźmy. Może tam gra nas zaskoczy.

Obrazek

Ellen trafiła do korytarza zamkniętych drzwi - po wysłuchaniu, a raczej przeczytaniu jej wewnętrznego monologu, oraz sprawdzenia paru pomieszczeń bez mojego udziału (nie dotknąłem ani klawiatury, ani myszki przez jakieś trzy minuty), nasza bohaterka odwiedziła pralnię, gdzie wreszcie mogłem za pomocą myszki dokonać kolejnego wyboru. Tym razem mogłem zbadać tajemnicze pudełka leżące na stole, lub zsyp na brudne ubrania. Mój wybór padł na pudła, gdzie znalazłem bardzo ciekawą fabularnie, enigmatyczną wiadomość. W końcu poczułem, że akcja przyśpiesza, i że za chwilę wydarzy się coś ciekawszego, niż obserwowanie jak dziewczyna plącze się po dużym i pustym domu. Chwilę później Ellen podeszła do zsypu (więc mój wybór nie miał wcale jakiegoś większego znaczenia, minus), gdzie podczas krótkiej cut-scenki dokonała kolejnego szokującego odkrycia. No, skoro coś się zaczyna dziać, pewnie za chwilę będziemy już mogli sterować naszą bohater... NO NIE, SIMTVOFFICIAL!!! PRZESTAŃ MNIE PROWADZIĆ ZA RĘKĘ! Ech, niestety, dalej nasza rola ogranicza się do wybierania opcji myszką i otwierania drzwi. A tak uciekając na chwilę od rozgrywki, podoba mi się praca kamery - ta statyczność, jakby filmowały nas ukryte kamery, dodaje grze klimatu i tajemniczości. Co ja... A, no tak, Ellen wyszła z pralni. Z okienka dialogowego dowiadujemy się, że wzięła ze sobą także PISTOLET, czyli to może oznaczać, że wkrótce będziemy mogli sobie postrzelać... Albo i nie. Póki co, ta gra tak mnie ograniczała, że szczerze w to wątpiłem. Przez resztę prologu gra tylko raz zmusiła mnie do jakiejkolwiek interakcji (miałem włączyć komputer lewym przyciskiem myszki), a resztę można uznać za bardzo długą cut-scenkę. Ciekawą cut-scenkę, która zakończyła się naprawdę niezłym cliffhangerem... Ale to jest jednak gra, a nie film. W ogóle, to jest chyba duży problem "Ellen's Nightmare" - ta gra stara się być zbyt filmowa. Jakby nie chciała być grana, tylko oglądana. Ale dobra, co mogę powiedzieć dobrego... bardzo podoba mi się grafika, muzyka i klimat. Klimat tej produkcji jest fenomenalny, po ukończeniu prologu natychmiast zabrałem się za akt pierwszy... Może teraz zaspoileruję, ale dużym minusem tej gry jest to, że bazuje na bardzo oklepanym i nadużywanym motywie zombie. Znamy zombie z tysięcy innych gier - między innymi z Resident Evil (do którego pierwszych części ta gra wydaje mi się być całkiem podobna) i nie straszą nas już tak, jak powinny. Ale dobra, zostawmy zombie. Myślę, że fabuła tej gry mnie jeszcze zaskoczy. Zajmijmy się teraz aktem pierwszym - tym razem już bardziej ogólnie, aby uniknąć ewentualnych spoilerów.

Obrazek

Akt pierwszy i panujący w nim mrok jest strasznie klimatyczny, choć gameplay wciąż kompletnie ignorował moją obecność... ale muszę przyznać studiu SimTvOfficial, że czasem się popisali, i starali się dawać więcej wyborów niż w prologu. Eksploracja rezydencji - może niezbyt swobodna, ale wspaniała. Odkrywanie sekretów gry było naprawdę ciekawe. W ogóle, SimTvOfficial zatrudniło dobrych scenarzystów - fabuła na pierwszy rzut oka może się wydawać sztampowa (zombie...), ale gdy bliżej się jej przypatrzymy, ujrzymy jej wielki potencjał. Temat słaby, ale zrealizowany na wysokim poziomie. Gdyby tylko ta gra była jeszcze bardziej nieliniowa i prowadziła do kilku zakończeń... Byłbym przeszczęśliwy. Ale to dopiero pierwszy akt, nie bądźmy wymagający. Do piorytetów studia należy w tej chwili kwestia poprawy sterowania (chciałbym wreszcie móc kierować bohaterką, a nie tylko gapić się jak chodzi). Wszystko inne, jest zrealizowane tak profesjonalnie, że wciąż nie mogę uwierzyć w to, że ta gra jest darmowa.

Obrazek

Pora wystawić ocenę... Jezu, jeszcze nigdy nie oceniałem gry komputerowej. No dobra, a więc... Werdykt dla gry "Ellen's Nightmare" to 9/10 za:

+ Przyzwoitą grafikę (tak mniej więcej na poziomie gry The Sims 3).
+ Intrygującą fabułę.
+ Świetny, mroczny klimat.
+ Muzykę.
+ Wybory, które stawia nam gra.
+ Darmowość!

- Gameplay drewniany niczym kij od szczotki.
- Nieliniowość jest czasem tylko pozorna.
- Znowu zombie...
- Dlaczego nie możemy sterować bohaterką?!!!

Jak na pierwszy projekt, "Ellen's Nightmare" studia SimTvOfficial jest bardzo udane i niecierpliwie czekam na wydanie w sieci kolejnych epizodów. I pamiętajcie, wszyscy - darmowa!

Ellen's Nightmare | SimTvOfficial na YT | Prolog "Ellen's Nightmare"


----------------------------------------------------------------------------------------------------

15 kwietnia 2014

Obrazek

Salberg włącza "Tryb Życie" - "ZAKRĘCONA REPORTERKA" Misii


W 2009 roku STV przechodziło poważny kryzys, który wkrótce doprowadził do zamknięcia i upadku starej, dobrej simowej telewizji. Produkcji pojawiało się coraz mniej, a winnego możemy wskazać bez żadnych wątpliwości - to gra The Sims 3. Po czerwcowej premierze reżyserzy zaczęli dzielić się na zwolenników kręcenia w dwójce, i eksperymentowania w trójce. Twórcy przestali mówić jednym głosem, coraz rzadziej ukazywały się nowe filmy, a STV zaczęło się rozpadać. Produkcja, którą dzisiaj ocenimy, pochodzi właśnie z tego ponurego okresu. Mowa oczywiście o "Zakręconej Reporterce" Misii. Serial komediowy, który zgarnął niemal wszystkie statuetki podczas Simowej Gali w 2010 roku (która, jakby nie patrzeć, ostatecznie zamknęła epokę STV) i w pewnym sensie można go uznać za duchowego następcę "Rolnika". A więc będziemy mierzyć się z legendą. Zobaczymy, Miisiu, jak ci pójdzie.

Obrazek


No dobrze, na początku wyjaśnijmy sobie jedną rzecz: "Zakręcona Reporterka" to nie "Rolnik". Nie ma tutaj tych komicznych, surrealistycznych scen, nie ma latających Czerwonych Kapturków, nie ma walki z dziadkiem na miecze świetlne, nie ma stodoły zniszczonej za pomocą bazooki. Tym razem mamy do czynienia bardziej z komedią obyczajową, w której po części śledzimy wątek "będą razem, czy nie będą", dotyczący Oliwii (głównej bohaterki) i Pawła (jej kolegi z pracy), a po części słuchamy żartów przemyconych w dialogach i śmiejemy się z postaci czysto komediowych (patrz: brat Oliwii, Tomek). Ale nie jest tragicznie. pomimo dosyć oklepanego wątku obyczajowego, który spaja jakoś wszystkie odcinki, serial wciąż potrafi być śmieszny, głównie za sprawą charakterystycznych postaci i ich dziwacznych zachowań. Bo jeśli chodzi o żarty w dialogach... Zbyt często wydawało mi się, że serial próbuje być na siłę śmieszny. Lepiej wybaczać "Reporterce" takie drobne potknięcia, bo ogólne wrażenie po obejrzeniu całości jest raczej dobre. Chociaż, jak już wcześniej wspomniałem, to nie jest "Rolnik". Tematyka i rodzaj humoru są zupełnie inne. Tutaj jesteśmy bombardowani żartami, i wiele z nich niestety okazuje się nie być do końca śmiesznymi. Ale nie zmienia to faktu, że serial umie się obronić i przy wielu scenach można się naprawdę szczerze zaśmiać. Trzeba tylko dać serialowi szansę i okazać cierpliwość.

Obrazek


Oliwka, Paweł, Wredne Dziewczyny z Biura, Kaśka, to postaci, które wszyscy kiedyś już widzieliśmy. Postaci wycięte żywcem z podobnych komedii i filmów obyczajowych - dosyć pusty inteligentny i utalentowany przystojniak; dziewczyna z temperamentem, która po cichy się w nim podkochuje, ale na głos go nie znosi, lecz i tak później się do niego przekonuje i są razem; dwie głupiutkie zołzy, bierna i nudna przyjaciółka głównej bohaterki... "Reporterka" rzuca na prawo i lewo schematami, przez co serial nie wydaje się ani oryginalny, ani nowatorski. Ale nie zamierzam po tym serialu jeździć, ponieważ oglądając go, bawiłem się dobrze. Właściwie to niepotrzebnie wałkowałem temat postaci wyciętych z kartonu... Bo to jest właśnie urok tego serialu. To czyni "Reporterkę" lekką i przyjemną komedią, którą pokochali widzowie. Ten serial w żaden sposób nas nie angażuje, w żaden sposób nie próbuje nam wmawiać, że ten świat jest złożony, realistyczny i oryginalny. "Reporterka" nie powstała ani dla fabuły, ani dla klimatu, ani dla postaci - tylko dla widzów. Oczywiście, że można się przyczepić... Ale te wszystkie statuetki z 2010 mówią same za siebie.

Obrazek


Moją ulubioną postacią była ta, która miała w sobie choć trochę oryginalności. Jasne, była oczywistym elementem komediowym, ale przynajmniej naprawdę umiała rozbawić i to z nią powiązane były najbardziej absurdalne teksty oraz sytuację. Tomek, brat Oliwki. Jedna z nielicznych naprawdę nieprzewidywalnych postaci, która często coś sobie wymyślała, a potem wcielała porąbane pomysły w życie. Budził sympatię, choć czasem irytował. Ale to chyba problem każdej postaci w tym serialu.

Obrazek


Nie wiem, o czym jeszcze mogę napisać w kontekście fabuły... Bo ten serial w zasadzie nie ma fabuły. Albo inaczej, fabułę tego serialu można opisać w jednym zdaniu. "Zakręcona Reporterka" ukazuje życie reporterki Oliwki, oraz jej perypetie uczuciowe i towarzyskie. Już. A więc skoro tą kwestię mamy już za sobą, możemy przyjrzeć się kwestiom technicznym. Jak każdy dwójkowy serial tego okresu, "Zakręcona Reporterka" może się poszczycić bardzo starannym i atrakcyjnym dla oka wykonaniem oraz profesjonalnym montażem. A więc oczywiście to mogę zaliczyć na plus. To omówienia pozostaje jeszcze tylko jedna, dosyć istotna rzecz, która w dużej mierze wpłynęła na sukces serialu... Dubbing. "Zakręcona Reporterka" jest w niewielkim gronie seriali, które otrzymały naprawdę staranny i udany dubbing. Głosy pewnych postaci zagrano naprawdę dobrze i świetnie oddały charakter sceny. Choć były też momenty, kiedy raziła mnie pewna sztuczność... Oliwka mówiła charakterystycznym głosem, jakby dubbingująca ją osoba (nie pamiętam, kto dokładnie, możliwe, że właśnie Miisia), zbyt się zaangażowała w aktorstwo, i efekt wyszedł dosyć nienaturalnie. Jak można najlepiej sprecyzować, jaki był dubbing w tym serialu... O, mam. Bardzo poprawny, lecz bez niesamowitych i wspaniałych rewelacji. Znowu - "Zakręcona Reporterka" to nie "Rolnik".

Obrazek


No dobra. A więc przyszedł czas na wystawienie oceny. Za pierwszym razem, gdy serial się ukazywał, oglądałem go chętnie, ale bez większego zaangażowania. Po kilku latach, gdy do niego wróciłem, stwierdzam, że... dalej jest przyjemny. Dalej można się dobrze bawić oglądając go i, jakby nie patrzeć, przetrwał próbę czasu. Ostateczna ocena to 8/10 za:

+ Humor sytuacyjny.
+ Dobry, lecz nie wybitny dubbing.
+ Sympatyczne postaci.
+ Lekką formę.
+ Doskonałe wykonanie techniczne.

- Postaci i żarty czasem irytują.
- Schematyczność.
- Serial próbuje często być na siłę śmieszny.

To tyle na dzisiaj. Moja następna recenzja będzie dotyczyć nowszej produkcji, nie mam pojęcia, kiedy się za nią wezmę. A jeśli nie zgadzacie się z moją oceną, obejrzyjcie "Zakręconą Reporterkę" (link poniżej) i oceńcie sami. Do zobaczenia!

Zakręcona Reporterka | Kanał Misii na YT


----------------------------------------------------------------------------------------------------

12 kwietnia 2014

Obrazek

Przyjemni Kontraatakują - Salberg Ocenia dziewiąty sezon


W tym miesiącu świętujemy podwójną rocznicę. Po pierwsze, dokładnie rok temu, w temacie "Salberg Ocenia" (nazwanym wtedy "Co Obejrzeć?"), ukazała się pierwsza recenzja, w której oceniłem pierwsze pięć sezonów "Przyjemnych". A drugą rocznicę obchodzą "Przyjemni" - pierwszy odcinek ukazał się 12 kwietnia 2012. No i w końcu powinienem też wspomnieć o premierze długo wyczekiwanego dziewiątego sezonu, który zgodnie z obietnicami reżysera, wprowadził wiele istotnych zmian. Tak więc... Przed wami super-podwójno-rocznicowa-recenzja-artykuł-z-wywiadem-na-końcu, która stanowi mój osobisty hołd dla jednego z najdłuższych polskich simowych seriali pod względem ilości odcinków. Oto "Przyjemni"! Znowu!

Obrazek

Zanim nadszedł Nowy Sezon

Przed premierą dziewiątego sezonu "Przyjemni" nie byli ani w złej, ani dobrej formie - były lepsze i słabsze odcinki. Przy pewnych można było się nieźle pośmiać, a przy niektórych nie dało się nawet na siłę uśmiechnąć. Gdy ponownie spojrzałem na ostatnie sezony (7 i 8), spróbowałem wychwycić wszystkie śmieszne i nieśmieszne momenty. I dzięki temu udało mi się odkryć w czym właściwie tkwił problem "Przyjemnych"... Już w zeszłorocznej recenzji narzekałem na lekką powtarzalność i gagi, które zaczynały się przejadać widzom. Zamknięci w domu z Przyjemnymi jesteśmy skazani na ich wzajemne docinki i stałe dowcipy, które słyszeliśmy już tyle razy, że właściwie wszystkie brzmią dokładnie tak samo. NIE-ŚMIESZNE. Natomiast, gdy pojawiała się jakaś postać epizodyczna, jakieś niespodziewane zdarzenie, coś zaskakującego - to było ŚMIESZNE. Dejmian w pewnym momencie chyba zrozumiał, że widzowie czują się znużeni formułą i potrzebują oddechu, jakiejkolwiek zmiany, która przełamałaby trwającą od dłuższego czasu monotonię. Efekt?

Obrazek

Reniu...

Czołówka, muzyka, wszystko zostało odświeżone i przyjęło się z bardzo pozytywnym przyjęciem przez widzów. Jednak jedna decyzja Dejmiana wywołała mnóstwo kontrowersji i do dziś wywołuje dyskusje wśród fanów serialu... Czy Renia, najbardziej rozpoznawalna i najpopularniejsza postać z "Przyjemnych", wokół której obracało się jakieś 3/4 żartów, powinna była odejść i zostać zastąpiona przez nową postać? Zanim zaatakujemy Malwinę, skupmy się na Renii i na powodach, dla których musiała opuścić obsadę. Czy stała się nieśmieszna? No... Nie. Jakby nie patrzeć, jej teksty wciąż były absurdalnie kretyńskie, a jej wygłupy wciąż bawiły. Myślę, że Renia odeszła z dwóch powodów - po pierwsze, była symbolem "Przyjemnych" już od pierwszego sezonu i gdyby nie wyrzucić z serialu jej scen, zmiany na nowe byłyby zdecydowanie mniej odczuwalne i wciąż nie byłby to nowy rozdział - tylko przedłużenie poprzedniego. Po drugie, Renia była najsilniejszą osobowością serialu i nie było żadną tajemnicą to, że przyćmiewa wszystkich pozostałych. Praktycznie nie znaliśmy Roberta, Karolina pojawiała się w odcinkach na kilka sekund, Czarek był z definicji "tym, który nienawidzi Renii", a Jowita pełniła rolę jej przyjaciółki. Dopiero teraz, po odejściu Renaty, mogliśmy wniknąć głębiej w pozostałe postaci. No i oczywiście zwolniło się miejsce w obsadzie, które natychmiast zostało zajęte...

Obrazek

Malwina, wybuchowa dziewczyna

Cyniczna, chamska, nienormalna, zryty beret. Te określenia (częściowo wypowiedziane przez Czarka Przyjemnego) doskonale opisują nową postać. To powiew świeżości i oryginalności, który ostudzi nieco ciepłą i rodzinną atmosferę, która towarzyszyła Reni, a zamiast niej wprowadzi więcej humoru, bez poprawności i z dużym dystansem do rodzinki. Malwina zgodnie z obietnicą przewróciła wszystko do góry nogami i już od pierwszego odcinka mnie do siebie przekonała. Świetna odmiana, ciekawa i mocna osobowość, która w końcu wprowadza nowe, śmieszne dialogi. Tego właśnie brakowało. Malwina jest wielkim sukcesem, Dejmian spisał się świetnie. Oczywiście, to nie jest tak pozytywnie głupiutka postać jak Renia i nie wszyscy ją polubią, bo jak już wspomniałem, wpływa negatywnie na rodzinne i przyjacielskie ciepło serial. Ale jak dla mnie to raczej przesiadka z zabawnego filmu familijnego na pełnoprawną komedię. A jej eksperymenty chemiczne, są po prostu świetne... Mieszkanie wypełnione końmi?

Obrazek

Malwina to nie wszyscy

No dobra, na Malwinie świat się nie kończy. W tym serialu występuje przecież jeszcze parę postaci. W dziewiątym sezonie, zgodnie z tym co powiedziałem wcześniej, bohaterowie w końcu zaczynają wychodzić z cienia Renii. Żarty przestały opierać się już tylko na sympatycznej grubasce i stały się teraz bardziej absurdalne, często sytuacyjne. Podoba mi się to, że częściej zaczęła się pojawiać Karolina - jej miłość do Roberta jest po prostu świetna, a jej running gag, czyli ciągłe prześladowanie wybranka, nie przestaje mnie bawić. Boję się tylko, że może stać się drugą Renią. Postacią, która po pewnym czasie stanie się męcząca, oparta na jednym dowcipie i hamującym rozwój tych absurdalnych i sytuacyjnych dowcipów. To z tego powodu musiała odejść Renia, i nie życzę tego Karolinie. A odchodząc od Karoliny... Humor w tym sezonie jest świetny. Ma w sobie mnóstwo świeżości i naprawdę przyjemnie ogląda się nowe odcinki. Gdyby nie to, że nie byłbym wtedy oryginalny, powiedziałbym, że jest to najlepszy sezon Przyjemnych. Przepraszam, Reniu.

Obrazek

To wszystko?

WIELKIE ZMIANY, o których trąbił Dejmian, dotknęły w zasadzie tylko obsady, o czym napisałem wyżej, oraz czołówki i piosenki przewodniej. Nie odbyła się żadna techniczna rewolucja, "Przyjemni" nie zaczęli lecieć w Ultra HD, z Dolby Surround i w Technikolorze. Pod tym względem, sezon dziewiąty nie różni się pod żadnym względem od ósmego. Dejmian pozostawił nawet klaskanie pomiędzy scenami (wiadomo z jakiego prawdziwego serialu wzięte), którego zmianę w pewnym momencie rozmyślał. Czy te zmiany techniczne były potrzebne? Cóż... Można narzekać, że ten sezon ani nie wygląda nowocześniej, ani nie brzmi nowocześniej, ale przynajmniej broni się świetnym i świeżym humorem, którego w tej poprzedniej, podobnej serii brakowało.

Obrazek

Dziecko! Dziecko!

Przyjemni mają dziecko. Oliwka przyszła na świat i rosła na naszych oczach już od lat niemowlęcych, parę sezonów temu. Teraz wyrosła i już uczy się mówić. Gdy w tym sezonie zaczyna wypowiadać pierwsze słowa, zaczynam zastanawiać się nad jeszcze jedną rzeczą... Jak Oliwka zmieni serial, gdy podrośnie? Dzieci są zmorą seriali komediowych i naprawdę rzadko sprawiają, że jakiś gag jest śmieszny. Najczęściej sprawiają, że film/serial jest znacznie bardziej żenujący. Nie chcę, by po odejściu Renii "Przyjemni" stali się na nowo zabawnym filmem familijnym. Obawiam się tego, jak wyglądałby sezon z nieco starszą Oliwką z pełnoprawnymi kwestiami dialogowymi. Dejmian, albo coś wymyśl, póki nie jest za późno, albo oducz Oliwkę mówić!

Obrazek

Podsumujmy...?

Dziewiąty sezon jest wspaniale zrealizowany i naprawdę śmieszny, a decyzja o wyrzuceniu z obsady Renii, była przemyślana. I jak widać, sprawdziła się. Czekam oczywiście na resztę tej serii oraz na następne... W końcu serial jeszcze nie dotarł do setnego odcinka! Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Ach, ocena... Oficjalnie oceny dzisiaj nie wystawię. Już oceniłem kiedyś "Przyjemnych" na 8/10, a skoro ta seria jest póki co najlepsza, możecie dopowiedzieć sobie resztę.

Obrazek

2 urodziny "Przyjemnych"


Tego dnia, dwa lata temu, ukazał się pierwszy odcinek "Przyjemnych". W początkowej obsadzie byli Jowita, Czarek, Renia i Robert. Najdawniejsze odcinki różniły się od tych najnowszych - widać to już na pierwszy rzut oka. Zmieniał się wygląd bohaterów (patrz, zdjęcie poniżej), zmieniała się czołówka (zaczęliśmy ruchomymi, niewyraźnymi sylwetkami postaci z podpisami, potem była "kliszowa" czołówka, wzorowana na albumie fotograficznym i na zdjęciach, aż w końcu dotarliśmy do najnowszej czołówki, z przesuwającymi się paskami z sylwetkami postaci). Renia przepracowała w niezliczonej ilości zawodów, a Robert niezliczoną ilość razy wypowiedział słynne zdanie "Ja się boję". Poznaliśmy ciocię Jowity, brata Czarka, matki Czarka i Jowity, matkę Reni, Karolinę, aż w końcu Malwinę. Mnóstwo gościnnych występów, mnóstwo postaci epizodycznych, mnóstwo gagów, mnóstwo humoru. Wszystkiego najlepszego, Przyjemni! Mogę tylko życzyć wam kolejnych wspaniałych odcinków!

Obrazek
"Przyjemni", sezon 1 (premiera: 12 kwietnia 2012)

Obrazek
"Przyjemni", sezon 9 (premiera: 20 marca 2014)


Wywiad z Dejmianem - twórcą serialu


Na sam koniec: oto wywiad z Dejmianem, pomysłodawcą, reżyserem, scenarzystą i twórcą serialu. Odpowiada w nim na różne pytania dotyczące zarówno jego prywatnych opinii na temat swojego dzieła, źródła inspiracji, czy też przyszłości serialu. Zapraszam!

Dejmian, zacznę ogólnie - skąd pomysł na "Przyjemnych"? Czy zainspirowało cię coś konkretnego, czy po prostu interesowało cię stworzenie simowego sitcomu?

D "Przyjemni" powstali głównie z mojej ciekawości, jakby to było w "The Sims 3". Pierwotnie miałem stworzyć reality show, jednak wtedy zainteresował mnie sitcom. Zacząłem się zastanawiać nad stworzeniem oryginalnego, własnego sitcomu. Inspiracją dla mnie był poniekąd serial "Ja to mam szczęście" - chciałem by mój własny serial był równie barwny i ciagle świeży. Czy się udało, to już wiedzą tylko wierni widzowie.

Jak wiemy, nie zawsze to, co powstaje, jest zgodne z początkową wizją twórcy - jak jest w przypadku Przyjemnych? Właśnie takie postaci wyobrażałeś sobie, gdy tylko postanowiłeś zrealizować serial?

D Oj, wizje miałem przeróżne, naprawdę. Najpierw to miał być serial, gdzie akcja dzieje się głównie w kuchni, ale wraz z przypływem nowych pomysłów, zacząłem pokazywać coraz więcej pomieszczeń. Z bohaterów jestem wyjątkowo zadowolony, bo właśnie o taki efekt chodziło. Każdy z nich miał być odrębnym charakterem i indywidualnością. Myślę, że to się udało.

Teraz trudne pytanie - twoja ulubiona postać? Do kogo najbardziej się przywiązałeś, kogo uważasz za najlepszego i najzabawniejszego członka obsady?

D To trudne pytanie, bo do każdego przywiązałem się jednakowo, jednak dwa lata robi swoje i całość stała się moją codziennością. Uważam jednak, że bez Czarka to już nie byłby ten sam serial, dlatego chyba jednak Czarek jest mi najbliższy.

Skąd bierzesz pomysły na fabułę kolejnych odcinków?

D Pomysły czerpię z głównie z mojej wyobraźni. Ciągle wpada jakiś nowy. Jednak pomysły wpadają też na codzień. Na przykład odcinek w którym podczas grabienia liści Jowita znajduje diament wpadł mi właśnie podczas jesiennych porządków. Takie pomysły są najlepsze.

Jak jest ze scenariuszem? Piszesz go? Trzymasz się go? A może pozwalasz sobie często na improwizację?

D Przyznam zupelnie szczerze, że improwizuję. Jeszcze nigdy nie napisałem scenariusza. Wszystko dzieje się w mojej głowie. Na pomysły danych odcinków wpadam zazwyczaj kilka dni przed kręceniem. Jednak nie jest to takie bezpieczne, bo czasami zdarza się tak, że czas już kręcić nowy odcinek, a pomysłu brak! Wtedy myślę bardzo intenstywnie, by wpaść na coś sensownego.

Renia zostaje wyrzucona z pracy, Czarek zakłada biznes, Karolina kocha Roberta... Jaki jest twój ulubiony stały, powtarzający się przez wiele odcinków dowcip w "Przyjemnych"?

D Biznesy, chyba jednak biznesy. Jak Czarek otwiera coś nowego, to zawsze jest wesoło.

Czy choć jesteś pomysłodawcą i reżyserem serialu, zdarza ci się śmiać oglądając coś, co sam stworzyłeś?

D Najczęściej wtedy, kiedy oglądam starsze odcinki. Głównie dlatego, że zapominam o nich i wracam z ciekawością i sentymentem.

Jak dziś spoglądasz na dawne odcinki? Myślisz, że mógłbyś zrealizować je lepiej?

D Zdecydowanie. Często myślę sobie, dlaczego nie użyłem w pierwszych seriach lepszego oświetlenia, itp.
Jednak często wracam też do tych starszych odcinków z dużym sentymentem. Nie ukrywam, że pierwsze trzy serie kręciło mi się znakomicie. Wszystko było bardzo świeże i nowe. Teraz jest trochę rutyny w tym, co robię. Niestety.

Jak podchodzisz do specjalnych odcinków świątecznych, które pełnią ważną rolę w Przyjemnych?

D Generalnie podchodzę do takich odcinków pozytywnie. Myślę, że fajnie jest zobaczyć jak lubiani przez widzów bohaterowie spędzają święta, czy sylwestera.

Obrazek


No dobrze, omówiliśmy już przeszłość, czas zająć się najnowszym, dziewiątym sezonem i całym mnóstwem zmian, które wraz z nim nadeszły. Dejmian, wiedziałeś jak ryzykowną decyzję podejmujesz, gdy z serialu odeszła Renia. Obawiałeś się reakcji fanów?

D Dokładnie wiedziałem, co robiłem. Jednak ja tego osobiście potrzebowałem. Potrzebowałem zmiany, by choć nieco przerwać rutynę, o której już wspominałem. To już blisko siedemdziesiąt odcinków tego serialu, pewne rzeczy się wypalają, a żeby coś mogło trwać, trzeba w miejsce tych wypalonych rzeczy wstawić coś nowego, by te mogły się zregenerować.

Jakie masz dalsze plany wobec Oliwki? Czy będzie odgrywać bardziej znaczącą rolę w późniejszych odcinkach?

D O ile powstaną nowe sezony, to postać Oliwii będzie rozwijana. Na razie jest zbyt malutka, by mogła namieszać w życiu bohaterów, ale każdy kiedyś dorasta! Haha!

Skąd pomysł na taką postać jak Malwina i jaki jest twój stosunek do niej? Da się darzyć taką postać sympatią?

D Z głowy. Mój stosunek do niej jest mieszany. Z jednej strony uwielbiam ją za powiew świeżości, który wprowadziła na plan, a z drugiej strony uważam, że mogłem jeszcze bardziej namieszać w jej charakterze. Ale to wszystko w kolejnych odcinkach może się zmienić, także nic straconego.

Czy Renia jeszcze kiedyś odwiedzi dom Przyjemnych?

D To wszystko jest zależne od tego, czy powstaną nowe serie serialu. Jeśli powstaną, to Reni w którejś transzy wróci.

Jak widzisz kolejne sezony i przyszłość "Przyjemnych"?

D A no właśnie... tu jest problem. Ja osobiście aktualnie czuję się już trochę wymęczony tym tematem i wiem, że koniec jest nieuchronny. Z drugiej strony bardzo chciałbym, by serial dobił do setnego odcinka. Mam nadzieję, że się uda. Nie ukrywam również, że tęsknię za tym luzem i spontanicznością, które towarzyszyły mi przy pierwszych seriach. Cóż, tak to bywa.

W ten sposób otworzyliśmy nie tylko dziewiąty sezon "Przyjemnych", lecz także drugi sezon w temacie "Salberg Ocenia" - w tym roku przed nami premiera jeszcze dziewięciu, zupełnie nowych recenzji. Śledźcie temat i zaglądajcie na również TSPTV i Sims True Life, gdzie również publikowane są moje wpisy. Do zobaczenia wkrótce!

"Przyjemni" na forum | Dejmian na YT | "Przyjemni", sezon 9


----------------------------------------------------------------------------------------------------

[spoiler="MISJA: PRZETRWANIE i INWAZJA Harry'ego - 30 listopada 2013"]
30 listopada 2013

Obrazek

Kosmici na bezludnej wyspie - "MISJA: PRZETRWANIE" oraz "INWAZJA" Harry'ego


Gdy parę lat temu zdecydowałem się obejrzeć ten zachwalany przez wszystkich serial Harry'ego o rozbitkach samolotu na bezludnej wyspie, miałem pewne obawy. Nie była to pierwsza produkcja powstała na fali popularności "pewnego serialu telewizyjnego sprzed kilku lat", i, co smutne, większość z nich okazywała się być niskobudżetowymi popłuczynami. Podobnie miałem z "Misją: Przetrwanie". I tu, w przeciwieństwie do wielu ocenionych wcześniej seriali, pierwszy odcinek nie rozwiał moich wątpliwości. Wciąż zastanawiałem się, czy warto się w to coś dalej zagłębiać i czy z tego lekkiego bełkotu może wyniknąć jakaś ciekawa opowieść. No bo w końcu scenografia była uboga (wiem, że to The Sims, ale czy naprawdę nie dało się zrobić tego samolotu tak... by wyglądał jak samolot?), bohaterowie nudni, a wątek tajnych agentów za oceanem zapowiadał się nieco mdło. Jakoś się jednak przemogłem i obejrzałem następny odcinek. Niestety, zawiodłem się. Akcja wciąż się nie rozwinęła, rozbitkowie wciąż nie przykuli mojej uwagi, agenci dawali radę odrobinkę lepiej niż poprzednio, choć wciąż było słabo, lecz przede wszystkim wiało nudą. I to właśnie z powodu tej nudy odstawiłem "Misję: Przetrwanie" na parę lat, by w międzyczasie oddać się bardziej wciągającym produkcjom.

Mijał czas. Moje rozczarowanie i rozgniewanie powoli zmieniały się w ciekawość i zaintrygowanie. Chciałem dowiedzieć się co było dalej, nawet jeśli ta opowieść od początku do końca była dokładnie tak samo przeraźliwie nudna. Wiedziałem już, na co Harry'ego stać ("Inwazja", "Bezsenność") i postanowiłem dać mu drugą szansę. Włączyłem więc pierwsze dwa odcinki, z nieco mniejszym bólem niż kiedyś obejrzałem scenę w samolocie, przebrnąłem przez pierwsze "perypetie" rozbitków na plaży (którzy to dziwnym trafem mieli przy sobie właśnie parę namiotów), zacząłem się skupiać podczas scen w siedzibie CBŚ... Z wielką ulgą stwierdzam, że potem było lepiej. "Misja: Przetrwanie" mnie zaintrygowała - dwa wątki ("krucjata" agenta Richarda oraz walka o przetrwanie rozbitków) idealnie ze sobą współgrały i dziś stwierdzam, że tylko i wyłącznie dzięki temu połączeniu ten serial przestał być nudny, a stał się pozycją obowiązkową i jak najbardziej kultową wśród widzów STV.

"Misja: Przetrwanie" to serial pełen paradoksów. Scenariusz jest bardzo dobry - wywołuje ciekawość i zmusza do obejrzenia całości "na raz", odcinek za odcinkiem. Mimo to, znalazło się w nim miejsce na mnóstwo nieścisłości i głupich nielogicznych sytuacji. Do tego serialu trzeba mieć dystans i wybaczać mu wszelkie drobne potknięcia fabularne. Ja tak zrobiłem i jestem z tego powodu dumny. Co dalej... Kolejnym paradoksem jest scenografia. Momentami świetna (dżungla i plaża na wyspie, park), a momentami tragiczna (ten przeklęty samolot, czy ulica biegnąca przez dżunglę na bezludnej wyspie). Mamy też paradoks postaci. To nie są rozbitkowie z tego "popularnego serialu sprzed kilku lat". Wiemy tylko jak mają na imię, że są rozbitkami (a to ma dla fabuły wielkie znaczenie), oraz że walczą o przetrwanie. Koniec. Szczerze mówiąc, to nawet nie obchodziło mnie, czy uda im się przeżyć. Po prostu byli dla mnie jakąś zbieraniną przypadkowych osób, która stanowiła tło dla zmagań agenta Richarda (o tym w następnym akapicie). Jasne, byłem ciekaw co się z nimi stanie. Na tyle ciekaw, by włączyć następny odcinek. W końcu temat ratowania swojego życia na bezludnej wyspie tematem nudnym nie jest. Jasne, sceny z udziałem rozbitków nie były specjalnie emocjonujące. Raz spotkali tubylców, raz padał deszcz, raz pisali "POMOCY" na plaży, bla, bla, bla... To jednak zawsze coś. Coś co zachęca do dalszego oglądania i przykuwa uwagę. Czy nikt już nie pamięta, czemu "Ryzykanci" Tweety'ego cieszyli się takim powodzeniem? To tacy "Ryzykanci" w prawdziwym życiu... Tylko tutaj, zamiast odpaść z programu, możesz umrzeć z głodu lub zamarznąć na tropikalnej plaży.

A teraz obiecany wątek agenta Richarda. Na początku widziałem w nim tego "głównego złego", który będzie chciał zlikwidować rozbitków dla swojego zleceniodawcy. Potem jednak Richard został postawiony w sytuacji rodem ze szpiegowskiego thrillera. Zeznania przed sądem, próba zabójstwa w domu... Sądzę, że ten wątek daje "Misji: Przetrwanie" niezłego kopa. Szczerze mówiąc, uwielbiałem przenosić się z leniwej bezludnej wyspy, gdzie nie działo się nic wciągającego, w sam środek kryminalnej afery z agentem Richardem. I tak dalej, i tak dalej przez kolejnych kilka odcinków. Aż w końcu oba wątki się splatają i zaczyna się sezon drugi.

Sezon pierwszy zakończył się solidnym cliffhangerem i nie mogłem się doczekać, aż poznam dalszy ciąg. Boję się, że komuś nieznającemu serialu zafunduję spory spoiler zdradzając jak rozwijane są wątki z poprzedniej serii. Wydaje mi się, że "Misji: Przetrwanie" jest już odrobinę bliżej do tego "popularnego serialu sprzed kilku lat", a motyw sensacyjno-konspiracyjny rozwija się w najlepsze. Jak w wielu serialach bywa, druga seria jest wykonana nieco lepiej od poprzedniej, lecz w tym przypadku twórca nie wykonał jakiegoś ogromnego skoku. W prawym górnym rogu pojawił się znaczek STV, zaszły małe zmiany w obsadzie... Ogólnie druga seria trzyma poziom i obejrzałem ją z równie dużą przyjemnością co serię pierwszą. Powiedziałbym nawet, że podobała mi się nieco bardziej - było więcej efektów specjalnych, wszystko było bardziej zróżnicowane... Szkoda tylko, że już nigdy nie poznamy zakończenia serialu. Drugi sezon kończy się po siedmiu odcinkach z dziesięciu, i to w bardzo podłym momencie. Mimo to, zdecydowanie polecam.

Tego serialu nie da się sprawiedliwie ocenić. Muszę wziąć pod uwagę wszystko, co napisałem powyżej i poniżej. A jak już zaznaczyłem, to serial paradoksów. Skrajności. W jednej scenie wszystko jest wspaniale, a w następnej jestem po prostu znudzony i zirytowany. Moje końcowe wrażenia są bardzo pozytywne, fabuła jest tak dobra jak w "Inwazji". Po prostu "Misja: Przetrwanie" wyłożyła się na wykonaniu. Początkowo chciałem wystawić ocenę 7,5/10, lecz sezon drugi "wyżebrał" na mnie pół punktu fundując mi mnóstwo świetnie zrealizowanych technicznie scen. A więc 8/10 za:

+ Sensacyjno-konspiracyjny wątek. Zrealizowany po mistrzowsku.

+ Agenta Richarda, chyba najciekawszą postać z całego serialu.

+ Bardzo udane plenery - dżungla, plaża pustynia. Na plus.

+ Dobrze dobraną muzykę.

+ Ciekawą, wciągającą fabułę. Chyba największy atut serialu.

+ Efekty specjalne (strzelaniny, ucieczka z więzienia, scena ze snajperem, samochodowy pościg...)

- Scenografię, która momentami wymaga zbyt dużego użycia wyobraźni. Tereny zabudowane (i samolot) na minus.

- Momentalne "głupoty" w scenariuszu.

- Niedoróbki techniczne, których po prostu powinno nie być.

- Rozbitkowie bez osobowości, anonimowi do bólu.

- Nie do końca zsynchronizowany lektor w sezonie drugim.

- Pierwszych parę odcinków może śmiertelnie wynudzić. Akcja rozkręca się zbyt powoli.

O wiele więcej miłych (a raczej niemiłych, bo treść tego serialu była... niemiła) wspomnień wiążę z "Inwazją". Z uwagi na to, że STV było fabryką produkcji komediowych i obyczajowych, serial science fiction Harry'ego natychmiast spotkał się ze sporym zainteresowaniem. Nie był to już jego pierwszy projekt, więc praktyka z kamerą zdobyta przy kręceniu "Misji: Przetrwanie" przełożyła się na jakość "Inwazji". I do dziś uważam, że Harry jest jednym z kilku reżyserów, którzy do perfekcji opanowali robienie efektów specjalnych (przynajmniej jak na standardy The Sims) i umieją w swoich filmach pokazać to, o czym inni twórcy mogą tylko marzyć. Dobra, czas skończyć temat reżysera i przyjrzeć się bliżej inwazji kosmitów.

Serial jest bardzo, bardzo krótki (ma zaledwie pięć odcinków) i spokojnie mógłby służyć za jeden krótkometrażowy film. Opowiada o niedobitkach walczących o przetrwanie (takie popularne dziś słowo - "PRZETRWANIE") podczas inwazji wrogo nastawionych Obcych. Od początku patrzymy na kosmitów z obrzydzeniem, widząc w nich bezlitosnych najeźdźców i ludobójców. A skoro nie lubimy tych złych, na pewno będziemy czuć większą więź z tymi dobrymi. Tak też było - choć postaci pierwszoplanowe nie były o wiele lepiej wymyślone niż w "Misji: Przetrwanie", to byli nasi. Ludzie. Przeciwko prawdziwym potworom, pokrakom, które przez tych pięć odcinków nie wypowiedziały ani słowa. To oczywiste komu będziemy kibicować w wygraniu tej nierównej walki o Ziemię.

Uciekam od bohaterów, by skupić się na innych ważnych zaletach "Inwazji". Po pierwsze: efekty specjalne. Ta produkcja nie istniałaby bez efektów specjalnych, a wykonane są one naprawdę zawodowo. Powiedzmy - na poziomie tych z drugiego sezonu "Misji: Przetrwanie". Po drugie: muzyka i dźwięki. Gdyby ten serial był "niemy", w życiu nie odniósłby sukcesu. To właśnie te wszystkie świsty i trzaski związane z pojawianiem się Obcych i trzymająca w napięciu muzyka sprawiły, że jeszcze bardziej niepokoimy się o los naszych bohaterów, jeszcze mocniej odczuwamy ich śmiertelność. Po trzecie: atmosfera. Jak by tu określić atmosferę w "Inwazji"? Ciągła ucieczka i poczucie zagrożenia? Lęk towarzyszący bohaterom od początku do końca? Świadomość, że dosłownie nigdzie nie jest się już bezpiecznym? Tak, coś koło tego. Ponieważ naprawdę czuć to, że ich życie się rozpadło. Ci ludzie mają już tylko jeden priorytet - przeżyć. Nie zostać zabitym, nie umrzeć z głodu, nie zamarznąć gdzieś w tunelach metra. I to rozpaczliwe pragnienie przeżycia nie opuszcza ich ani na chwilę. A skoro trzymamy za nich kciuki, naprawdę chcemy, by im się udało, by ci kosmici poszli w cholerę zostawiając Ziemię w spokoju. I mogę mieć tutaj tylko jedno zażalenie: wydaje mi się, że główni bohaterowie nie mieli - poza sobą nawzajem - nic do stracenia. Żadnej rodziny, zwierząt, czy nawet rzeczy osobistych. Żałuję nieco, że Harry tego nie pokazał, jeszcze mocniej nakreślając taką straszną sytuację - gdy to wszystko w obliczu śmierci przestaje mieć znaczenie.

Otoczka materialna - kostiumy (kosmici wyglądają naprawdę nieźle - i są znacznie bardziej niepokojący od tych kosmitów z gry), rekwizyty i scenografia wypadają bardzo dobrze, choć jak zwykle muszę przyczepić się do tej ostatniej. Znów poziom jest bardzo nierówny - raz mamy fajne, dosyć straszne tunele metra, a potem wiejące pustkami wnętrza i do końca dopracowane plenery. Ale tym razem przeszkadzało mi to znacznie mniej niż w "Misji: Przetrwanie", bo z uwagi na ten ciągły pęd i ucieczkę bohaterów, mniej się do nich przywiązywałem. Jeśli chodzi o wykonanie techniczne - stoi ono dokładnie na takim samym poziomie jak serial omawiany wyżej. Jest w porządku, chociaż "Ezoteryczna Przyjaźń" to to nie jest. Serial jest z lektorem. Moje zdanie co do lektora - bezosobowy, bezbarwny, odbiera bohaterom osobowość. Moje zdanie co do lektora w "Inwazji" - daje radę, wpływa na klimat serialu, nie rozprasza od akcji. Wybranie go, tak jak w przypadku "Usług" było dobrą decyzją.

W ostatnich słowach chcę pochwalić Harry'ego za odwagę zrobienia czegoś, na co odważa się niewielu reżyserów i co zasłynęło jako jedna z najbardziej pamiętnych scen w produkcjach STV. Ci, którzy oglądali, pewnie wiedzą o czym mówię. Nie powiem co, bo nie chcę spoilerować osobom, które serialu jeszcze nie widziały. Dlatego zalecam szybkie kliknięcie w poniższy link i zapoznanie się z oboma produkcjami Harry'ego. Polecam. Ach, a "Inwazja" dostaje 8,5/10 za:

+ Świetnie wykreowanych kosmitów. Milczących, lecz budzących strach i siejących zniszczenie, gdzie tylko się pojawią.

+ Trzymanie w napięciu od początku do końca.

+ Atmosfera "nie ma bezpiecznego miejsca" i ciągła ucieczka przed śmiercią.

+ Realizacja techniczna.

+ Gra dźwięków.

+ Momentami scenografia.

- Momentami scenografia.

- Znów zbyt kiepsko znamy bohaterów, by się z nimi utożsamiać, by ich lubić. Lubimy ich tylko jako walczących o życie ludzi.

- Jakieś maleńkie niedoróbki techniczne. To samo co w "Misji: Przetrwanie".

Tak rysuje się twórczość Harry'ego, reżysera, który definitywnie zakończył już swoją działalność i nie ma szans na jego powrót. Czy tęsknię za jego produkcjami? Tęsknię za wieloma produkcjami, nie tylko jego, lecz wielu innych, którzy odeszli z rozpadającego się STV i Centrum Simów. Mógłbym wymienić wielu: Dimond, Enuda, OskarArtur... Na szczęście, choć nic nowego już nie nakręcą i era STV już nie wróci, pozostawili po sobie świetne produkcje, do których wracam nawet dziś, po tych ładnych kilku latach. I gdy je oglądam czuję się, jakby STV wciąż trwało w najlepsze. Dziękuję za to.

Nie wiem kiedy i czy w ogóle powstanie następna recenzja. Forum się rozpada, panuje chaos. Możliwe, że niedługo cała strona internetowa zostanie zamknięta, a wraz z nią zniknie wszystko, co uzbieraliśmy tu przez te wszystkie lata? Wszystkie seriale, filmy, fotostory, pytania, dyskusje, recenzje... Dziękuję Wam, że byliśmy razem przez te dziesięć recenzji. Pozdrawiam was i - mam nadzieję - do zobaczenia.

Misja: Przetrwanie | Inwazja
[/spoiler]

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

[spoiler="OBROŃCY ŚMIERCI Mario - 19 sierpnia 2013"]
19 sierpnia 2013

Obrazek

Życie pozagrobowe według STV - "OBROŃCY ŚMIERCI" Mario


Przełom 2007 i 2008 roku, złota era STV. Mniej więcej wtedy ukazały się pierwsze odcinki "Tajemnic z Bluewater Hills", a widzom dobrze znane już były takie hity jak "Fałszerzy z SimCity" i "Usługi". Choć dla twórców poprzeczka postawiona była wysoko, nowe seriale witane były z otwartymi ramionami i cieszyły się sporym zainteresowaniem. W takich okolicznościach powstali "Obrońcy Śmierci". Produkcja Mario (znanego wtedy lepiej jako Designer) do dziś pozostaje niezmiernie popularna i budzi sentyment u wielu widzów. W tym u mnie. W tej recenzji wrócę wspomnieniami do dni, kiedy z zaciekawieniem śledziłem kolejne odcinki losów wychowanków Śmierci, a także spróbuję spojrzeć na "Obrońców" z perspektywy czasu. Czy po tych kilku latach serial wciąż zachwyca? A może jego magia to efekt jednorazowy i nie ma żadnego powodu, by próbować odkryć ten serial na nowo? Sprawdźmy.

Na pierwszy ogień pójdzie fabuła. I od razu zaznaczam: "Obrońcy" nie są serialem wielowątkowym, z intrygami i multum bohaterów. Nie spodziewajcie się drugich "Tajemnic z Bluewater Hills". Tutaj wszystko kręci się wokół naszej trójki bohaterów, którzy przez dziesięć odcinków przeskakują na przemian pomiędzy dwoma lokacjami: swoim domem i zaświatami. Paradoksalnie, "Obrońcy" są strasznie intrygujący i z niecierpliwością czeka się na dalszy rozwój fabuły. Głównym walorem scenariusza jest jego oryginalność, która sprawia, że serial szybko się nie nudzi. Osiem odcinków skromnej, opowiedzianej przez pryzmat wyłącznie kilku postaci historii, to długość idealna. Dostałem tyle ile chciałem. Nie czułem niedosytu historii, nie zdążyłem poczuć znużenia mikroskopijnym światem "Obrońców Śmierci". Czy ta opowieść jest niezobowiązująca? Na to pytanie nieco ciężej odpowiedzieć. Z jednej strony, dostajemy fabułę prostą jak drut, łatwych, nieskomplikowanych zbytnio bohaterów, oraz dwie, przewijające się przez cały czas lokacje, które pod koniec znamy już jak własną kieszeń. Z drugiej strony, to nie jest wesoła opowieść. Jest dużo emocji, było parę rozstań i dylematów z kategorii "komu mam zaufać", a także niesprawiedliwa śmierć matki głównych bohaterów w tle. To nie jest serial patrzący na siebie z przymrużeniem oka - patrz: "Władca Cieni". A może to właśnie jeden z powodów sukcesu "Obrońców"? Może to dlatego tak dobrze chłonęło się fabułę, odcinek za odcinkiem?

O świecie i bohaterach już wspomniałem. Pełen minimalizm. Oprócz naszego rodzeństwa, trójki głównych bohaterów (którzy, swoją drogą, są chyba najbardziej dramatycznymi postaciami w serialu i to z nimi wiążą się wszystkie te emocjonalne sceny), obsady dopełnia garść postaci drugoplanowych ze Śmiercią na czele. Śmierć jest jednym z tych niejednoznacznych bohaterów, którzy w jednej scenie budzą naszą złość i niechęć, w kolejnej zastanawiamy się, czy mu współczuć, a w jeszcze kolejnej pokazuje swoje komiczne oblicze kompletnie wytrącając widza z równowagi. Chyba nie muszę przypominać tym, którzy "Obrońców Śmierci" oglądali, o hobby mrocznego kosiarza? nieważne, dalej. Kolejną postacią, którą ciężko podsunąć pod jedną kategorię, jest Marta. Z jednej strony, jest bardzo sympatyczna i stanowi jedyny punkt podparcia naszych zbłąkanych i wykorzystywanych głównych bohaterów. Prawdopodobnie jedyny dobry człowiek, którego spotkali nasi główni bohaterowie. Jednak jak na tego typu serial przystało, nawet ktoś taki jak ona nie może być zbyt banalny i oczywisty. Spoilerować nie będę, dlatego musicie odkryć o co mi chodzi na własną rękę. Generalnie zarówno obsada jak i ogólny nastrój serialu nie sprzyjają komedii, jednak i w "Obrońcach Śmierci" znalazło się miejsce na trochę humoru, który zdejmie część ciężaru emocjonalnego z produkcji. Tutaj powinienem wspomnieć Hanię, znajomą Marty, która - łagodnie mówiąc - nie grzeszy inteligencją. Odcinek z Hanią, trochę pogodnej muzyki i już wraca ochota na bardziej angażujące wątki. Podobnie działały sceny ze Śmiercią w jego ogródku. Rozładowywały napięcie i pozwalały odetchnąć pomiędzy śmiercią matki bohaterów i bolesnymi dylematami na drodze do prawdy.

A teraz wykonanie techniczne. Scenografia prezentuje się naprawdę porządnie. Patrząc z daleka na miasto, zaświaty i ogródek w domu Marty, widzimy kawał naprawdę porządnie wykonanej roboty. Jednak oglądając "Obrońców" należy przymykać oko na detale, takie jak drzewa rosnące na betonie, czy mało wiarygodne wnętrza "domów" w zaświatach. Jeśli chodzi o montaż, czuję zmarnowanie potencjału Sony Vegasa. Momentami (i to takimi... częstymi momentami) wydawało mi się, że oglądam produkcję zmontowaną w Movie Makerze. Było parę naprawdę dobrze i profesjonalnie zmontowanych scen, ale przez większość czasu nie mogłem powstrzymać się przed porównywaniem "Obrońców" z pierwszym sezonem "Tajemnic z Bluewater Hills". Najbardziej wkurzały mnie dosyć niestaranne napisy, które zajmowały pół ekranu. Co jeszcze? No tak, efekty specjalne... Raz było w porządku, raz było słabo. Do najbardziej komicznych, "niskobudżetowych" scen w historii STV, do burzenia domu w "Dark Future" dołącza scena, w której Śmierć magicznie zwiększa swój rozmiar podczas pojedynku. Uśmiałem się. Chyba nie taki efekt miała ta scena wywołać? Ci co widzieli, wiedzą. Ci co nie oglądali, niech szybko obejrzą serial i się dowiedzą.

Jak wspomniałem na początku, wróciłem do "Obrońców Śmierci" po paru ładnych latach i z radością muszę przyznać, że serial Mario wytrzymał próbę czasu. Choć dopatrzyłem się kilku niedoróbek technicznych, fabuła znów mnie wciągnęła. Nie bez powodu "Obrońcy Śmierci" to jeden z kilku najlepiej przyjętych i zapamiętanych seriali, jakie kiedykolwiek wyemitowało STV. Ja do dziś wspominam ten serial bardzo dobrze i na pewno jeszcze kiedyś do niego wrócę. Tak więc wystawiam "Obrońcom Śmierci" ocenę 8,5/10 za:

+ Wciągającą, dobrze opowiedzianą historię. I kilka ciekawych zwrotów akcji.

+ Udanych bohaterów.

+ Cięższe emocje zaserwowane z lekkim humorem.

+ Oryginalny pomysł.

+ Dobrze dopasowaną muzykę.

- Montaż bardzo nierówny.

- Małe zróżnicowanie, a w związku z tym niewielka przewidywalność.

Czy warto obejrzeć "Obrońców Śmierci"? Jeśli ktoś jeszcze tego serialu nie widział, powinien w tej chwili opuścić ten temat i włączyć pierwszy odcinek. "Obrońcy" to kolejny dowód na to, że STV nigdy się nie zestarzało, a publikowane tam produkcje do dziś mogą porządnie wciągnąć.

Obrońcy Śmierci | Obrońcy Śmierci - odcinek 1
[/spoiler]

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

[spoiler="DARK FUTURE, VEUVE NOIRE i DARK ANGEL Reya - 16 lipca 2013"]
16 lipca 2013

Obrazek

Mroczna przyszłość, czarna wdowa, ciemny anioł - "DARK FUTURE", "VEUVE NOIRE" oraz "DARK ANGEL" Reya

Dzisiaj mrocznie i tajemniczo. Pisałem już o "Tajemnicach z Bluewater Hills", czyli sztandarowym i zarazem najdłuższym serialu Reya. Przyszła pora by zmierzyć się z jego trzema samodzielnymi dziełami z trzech zupełnie różnych epok. 9 lutego 2008 roku pojawił się pierwszy odcinek Dark Future, odskoczni od uniwersum Bluewater Hills. Rey postanowił zrobić nową, świeżą historię poprawiając przy tym parę błędów popełnionych przy wymyślaniu fabuły do pierwszych odcinków Tajemnic. Zabieg polegający na "zabraniu" bohaterom mocy spowodował u nich pojawienie się osobowości. Tego, czego tak brakowało mi w "Tajemnicach". Nie ma przypadkowej osoby o mocy miotania błyskawicami/teleportacji/telepatii, tylko jest Adam. Tak, gość o imieniu Adam. Spokojna osoba, dziennikarz. pomimo, że w Dark Future bohaterowie jeszcze nie zostali obdarowani 100% charakterem i momentami dość mocno wychodzi to na wierzch, zaszła mała rewolucja, która przyniesie nam parę fantastycznych postaci w późniejszych odcinkach Tajemnic z Bluewater Hills, Veuve Noire oraz jeszcze świeżym Dark Angel. Moja ulubiona postać? Ciężko mi podjąć decyzję, ponieważ te osobowości wciąż ze sobą za mało kontrastują bym mógł wybrać jeden, wybijający się z "tłumu" oryginał. Po krótkim namyśle wskazałbym zapewne tą upiorną dziewczynkę - Lilith - która, nie ukrywajmy, jest największą gwiazdą tej opowieści. Jak Rey sam gdzieś i kiedyś przyznał, Lilith wzorowana była na tych wszystkich dziwnych dziewczynkach z horrorów. pomimo to, Lilith pozostaje najbardziej oryginalną i wyrazistą postacią w Dark Future.

Klimat. Zanim zacznę się rozpisywać powiem jedno - każdy z tych trzech seriali miał swój własny, fantastyczny i niepowtarzalny klimat (tak, będę teraz często używał tego słowa). Przyznam, że Dark Future było bardzo podobne do tej pierwszej serii "Tajemnic z Bluewater Hills", jednak znacznie bardziej mroczne, a bohaterowie nie domyślali się wszystkiego od razu, przy czym serial miał szansę być choć odrobinę tajemniczy. Tajemnic jest tu więcej niż w "Tajemnicach z Bluewater Hills" (mówimy cały czas o pierwszym sezonie), a atmosfera podczas wnikania w nie i szukania odpowiedzi jest bardziej niepewna i trzymająca w napięciu. Tym razem nasi protagoniści nie dysponują mocami i nie przedzierają się przez niedogodności tak, by skopać tyłki wszystkim przeciwnikom bez najmniejszego zająknięcia się. Teraz mają do dyspozycji wyłącznie tajemniczą księgę przepowiedni (która przynosi więcej nieszczęść niż tych upragnionych odpowiedzi) a także siebie nawzajem (jakie to głębokie). W końcu możemy w pewnym stopniu utożsamić się z naszymi bohaterami, co pomaga nam się bardziej wczuć w klimat (znowu to słowo) i przebrnąć przez wszystkie odcinki z zapartym tchem.

Największym atutem Dark Future jest (obok muzyki i klimatu) bardzo dobry scenariusz. Rey ma prawdziwy talent do wymyślania świetnej warstwy fabularnej, a Dark Future, mimo iż jest to produkcja dość wczesna stoi na bardzo, ale to bardzo wysokim poziomie. Oczywiście najbardziej zapadło mi w pamięć zakończenie i odpowiedzi na zadawane od samego początku pytania, ale nie tylko. To jedna z tych produkcji, która zaskakuje nas czymś w każdym odcinku. Zrywa z pewnymi schematami, które sama sobie wcześniej narzuciła (tak, to brzmi niedorzecznie - obejrzyjcie odcinek ósmy, to dowiecie się o co mi chodzi). O co w DF chodzi? W dużym skrócie - księga przepowiedni, upiorna dziewczynka, dziwne śmierci i złe duchy. To jeden z tych seriali, w którego fabułę powinniśmy zagłębiać się samemu i po kolei poznawać kolejne odpowiedzi.

Jak zwykle, na koniec parę spraw technicznych. Tym razem nie muszę się jednak rozpisywać. Pamiętacie, co pisałem w recenzji "Tajemnic z Bluewater Hills" na temat pierwszej serii? Dokładnie to samo napisałbym tutaj. Poziom jest dobry, ale nie wybitny. Irytujące "ujęcia z helikoptera". Dość śmieszna scena niszczenia domu w odcinku ósmym. Efekty specjalne ujdą. Jeśli znacie zamierzchłe początki Bluewater Hills i wyobrazicie sobie dowolną scenę z tych pierwszych odcinków - tak wyglądało Dark Future. Tylko było mroczniej.

Nadeszła pora by ocenić Dark Future... Bez zbędnych komplikacji. DF należy się dokładnie taka sama ocena jak pierwszej serii "Tajemnic". Choć to dwa zupełnie różne seriale, ich wykonanie i fabuła stoją na podobnym, bardzo dobrym (choć nie rewelacyjnym) poziomie. A więc 8,5/10.

+ Fabuła, fabuła, a przede wszystkim fabuła.

+ Postacie. Nie wybitne, ale dobre.

+ Fantastyczny klimat. Bezdyskusyjnie.

+ Muzyka tworząca (patrz powyżej).

+ Tajemnice, odpowiedzi i zaskakujące zakończenie.

+ Mój osobisty sentyment. Dark Future to klasyk, tak samo jak pierwsze odcinki Tajemnic z Bluewater Hills.

- "Ujęcia z helikoptera". Ale spokojnie, jeśli oglądałeś pierwszy sezon "Tajemnic" nawet nie zwrócisz na nie uwagi.

- Małe drobiazgi techniczne.

No dobra. W końcu mogę przejść do tego, na co czekałem od samego początku. Veuve Noire. Gdyby nie wciągnął mnie tak świat Tajemnic z Bluewater Hills, uznałbym Veuve Noire za najlepszą produkcją Reya, jaka kiedykolwiek powstała. A tak bohaterowie z Whiton i Czarna Wdowa muszą dzielić pierwsze miejsce ze Strażnikami, Mistrzem Cieni i demonami. Do rzeczy. Pierwszy sezon "Tajemnic" się skończył. Rey przerzucił się na znacznie lepszy program do montowania filmów i zaczął wymyślać coraz lepsze wątki oraz postacie. O ile pierwsza seria była fantastyczna, druga po prostu zachwycała i pozostawała wieczny niedosyt. W wakacje 2010 roku pojawiło się coś, na co liczyłem od ostatniego odcinka Dark Future. Rey znów to zrobił. Znów postanowił odskoczyć od świata "Tajemnic" by wykorzystać swój niezwykły talent do skrojenia jakiegoś samodzielnego serialu. Nie, nie liczyłem na reanimację DF. Rey zaproponował nam coś zupełnie nowego. Coś, czego wcześniej nie było. Spodziewałem się klimatu podobnego do drugiego sezonu "Tajemnic", tak jak klimat DF przypominał mi mocno klimat pierwszej serii. Veuve Noire zaskoczyło mnie na samym wstępie. Choć fabuła na początku pierwszego odcinka mnie nie porwała, szybko zrozumiałem z jak zarąbistym serialem mam do czynienia. Cały skomplikowany, pełen zawiłych intryg i nieco oklepanych postaci świat Tajemnic z Bluewater Hills został zastąpiony senną angielską prowincją, tajemniczą legendą o Czarnej Wdowie i strasznej tajemnicy skrywanej za obrazkiem tej spokojnej mieściny znanej jako Whiton.

Pierwszy raz bohaterowie zachęcili mnie do dalszego oglądania. Są mniej więcej sto razy ciekawsi od bohaterów "Tajemnic" i dwa razy ciekawsi od tych z "Dark Future". Chociaż pomysł zrobienia z pary nastolatków spędzających wakacje u dziadków oraz jednego miejscowego chłopaka głównych bohaterów specjalnie oryginalny się nie wydaje, jest w nich coś intrygującego. O ile Jake dostał rolę tego wścibskiego dzieciaka, który wziął się znikąd i - w wyniku zaistniałych okoliczności - musi dowiedzieć się co takiego tak naprawdę dzieje się w Whiton, a rola Susan ograniczyła się do pierwszych kilku odcinków (spoilerować nie będę), Matt jest żywą częścia opowieści. Choć nie wzbudził on u mnie takiej sympatii co chwilami nieporadny i zaniepokojony zdarzeniami w Whiton Jake, bardzo spodobał mi się jego udział w fabule serialu. Jak przed chwilą wspomniałem unikam zdradzania fabuły, więc powiązanie Matta z Czarną Wdową musicie odkryć na własną rękę oglądając serial. O postaciach drugoplanowych nie chcę się rozpisywać, bo boję się, że napomknę o jedno słowo za dużo. Strasznie ciekawiła mnie od samego początku postać Christiana Allayware'a, ale... Nie, koniec. Więcej nie powiem.

Każdy element serialu jest ze sobą powiązany tą tajemniczą intrygą, która przewija się od początku do końca. Mnóstwo satysfakcji daje ostateczne poznanie długo wyczekiwanych odpowiedzi, które - mimo iż Dark Future było pod tym względem wybitne - przebijają historię Lilith pod każdym względem. Wróciłem do tego serialu po trzech latach i - choć od początku wiedziałem kto stoi za tym, co się dzieje w Whiton - oglądanie sprawiło mi dokładnie taką samą przyjemność jak wtedy, gdy dopiero poznawałem Veuve Noire. Fakt, spoglądałem na całość nieco inaczej. Ale wciąż czułem ten klimat. Heh... Klimatu Veuve Noire nie da się opisać. Sam Rey określił ten klimat w temacie o Veuve Noire jako podobny do Dark Future. Nie zgadzam się. To coś zupełnie innego i nowego. Gdy patrzę z perspektywy czasu, Dark Future i Veuve Noire zdaje się dzielić przepaść. I nie mówię o samym wykonaniu technicznym - o tym za chwilę - tylko o klimacie. Polecam mocno oba te seriale, jednak jeśli mam wskazać swój ulubiony - będzie to z pewnością Veuve Noire.

Decyzja, jaką ocenę wystawić Veuve Noire, jest niezwykle ciężka. Przychylałem się, by wystawić 9,5/10, tak jak zrobiłem to w przypadku drugiej serii "Tajemnic". Po dłuższym namyśle widzę różnice pomiędzy tymi serialami. Te 0,5 głosu to klimat i zakończenie serialu. Te czynniki zdecydowanie przeważyły. To dzięki nim tak dobrze wspominam Veuve Noire. Tak więc... 10/10 za:

+ Przede wszystkim scenariusz...

+ ...i klimat. Genialny, zapadający w pamięć klimat.

+ Genialnych bohaterów i fantastyczny pomysł na Czarną Wdowę.

+ Bardzo zaskakujące zakończenie i rozwiązanie akcji, na które warto było czekać przez wszystkie odcinki. Lepsze niż w Dark Future.

+ Whiton. Mam na myśli scenografię całego miasta oraz poszczególnych lokacji (rezydencji, opuszczonego domu, cmentarza). Ruiny domu w odcinku 10 - bez porównania z DF.

+ Wykonanie i montaż. Nie ma zbędnych fajerwerków, ale wszystko zmontowano oraz nakręcono tak dobrze, że nie można mieć absolutnie żadnych zarzutów.

+ No i bardzo fajny, chwytliwy tytuł.

- Minus za to, że jest tak mało tak dobrych seriali jak Veuve Noire.

Byłem hojny. Właściwie to Veuve Noire było jednym z kilku seriali, które mnie zainspirowały do tego, żebym sam spróbował coś nakręcić (i kręcę dalej - serial cały czas powstaje, ale to nie o nim tutaj mam mówić, tylko o twórczości Reya).

Przejdźmy do trzeciej, raczkującej jeszcze generacji. Trzeci sezon "Tajemnic" dopiero startuje (o ile przekroczył już w ogóle linię startu). Po pojawieniu się pierwszego odcinka Rey zrobił sobie kilkumiesięczną przerwę i do kręcenia wrócił w maju 2013 (tego) roku. Tego właśnie dnia ukazał się pierwszy odcinek czegoś zupełnie nowego, co od samego początku było zupełnie inne niż Dark Future i Veuve Noire. Nosiło mało oryginalny, za to bardzo enigmatyczny tytuł Dark Angel. Włączyłem. Obejrzałem. Gdy skończyłem, czułem się jakby była pierwsza w nocy, choć za oknem świeciło jeszcze słońce. Ten serial po prostu ocieka ciemnością (tytuł jest dość adekwatny), a jego klimat jest tak niepokojący i gęsty, że potrafi pochłonąć człowieka całkowicie. O ile fabuła mnie jeszcze niezbyt wciągnęła - a jestem po dwóch odcinkach - czuję, że nabiera rozpędu. Rey'owi ufam i wierzę w to, że scenariusz DA jeszcze zwali mnie z nóg. Na razie (po dwóch odcinkach) mnie tylko intryguje.

Bohater - Tim Haigh - może być, chociaż przypomina nieco bardziej ospałą i ponurą wersję Jake'a z Veuve Noire. Towarzyszy mu dziewczyna imieniem Ashley - do niej jeszcze muszę się przekonać - a w tle przewijają się bardziej i mniej oryginalne postaci drugoplanowe. Więcej nie jestem w stanie powiedzieć na chwilę obecną. Mógłbym nawijać i nawijać o klimacie, ale po co? Po prostu włączcie sobie jeden odcinek, popatrzcie na stonowane kolory, wszechpanującą ciemność i posłuchajcie genialnej muzyki... nie, to złe słowo. Tła muzycznego pochodzącego (o ile dobrze kojarzę) z "Heavy Rain". Rey postawił na klimat i wychodzi mu to bardzo dobrze. Mam tylko nadzieję, że nie zawiedzie mnie tym razem fabuła i Dark Angel stanie na poziomie Veuve Noire. Póki co, jestem do tego serialu jak najbardziej przekonany i niecierpliwością śledzę kolejne odcinki.

Wykonanie techniczne. No cóż, między Dark Angel i Veuve Noire nie ma przepaści, tak jak między Veuve Noire i Dark Future, ale nowa produkcja Reya stoi z pewnością na nieco wyższym poziomie od poprzednika. Przede wszystkim ten tonący w ciemności klimat to zasługa genialnego montażu.

W miarę pojawiania się kolejnych odcinków będę aktualizował ten wpis i dodawał swoje przemyślenia na temat kierunku w jakim zmierza fabuła serialu, by w końcu móc wszystko podsumować i wystawić ocenę.

Poniżej znajdziecie linki do jego seriali. Bardzo wam polecam każdy z nich - Dark Future jako niekwestionowaną klasykę, Veuve Noire jako - po prostu - jeden z moich ulubionych seriali jakie miałem przyjemność oglądać, a także Dark Angel - jako najbardziej klimatyczną produkcję Reya, która ma szansę zająć w moim rankingu pierwsze miejsce tuż obok Veuve Noire. A co wy sądzicie? Który z seriali Reya jest waszym zdaniem najlepszy?

Dark Future | Veuve Noire | Dark Angel
[/spoiler]

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

[spoiler="KLASYKA REALITY SHOW - 4 lipca 2013"]
4 lipca 2013

Obrazek

KLASYKA REALITY SHOW

Dziś nietypowo. Przyznaję się, początkowo to miała być recenzja serialu, jednak w ostatnich dniach naszła mnie mała refleksja odnośnie simowych reality show. Czy zauważyliście, że od dłuższego czasu coraz więcej produkcji opiera się na zmodyfikowanych zasadach programu Big Brother? Od nieco bezczelnych podróbek baaardzo starego dzieła Guukiego (który to prawdziwym prekursorem simowego Big Brothera jest, a przeciwników tego twierdzenia odeślę później do jego oryginalnej produkcji), aż po produkcje opierające się na programie Big Brother, z mocno zmodyfikowanymi zasadami (uczestnicy zamiast odpadać umierają itd.). I nie twierdzę, że każde obecne reality show opiera się na BB, ale z przykrością muszę przyznać, że poziom oryginalności ostatnio mocno spadł, przebił się przez jądro Ziemi i wyleciał na orbitę z drugiej strony globu. Jeśli dana produkcja nie opiera się na Big Brotherze, twórcy (co muszę przyznać z jeszcze większą przykrością) zwyczajnie zrzynają od siebie nawzajem pomysły. Nowym reality show poświęcę inną recenzję - w tej chciałbym skupić się na tym, na czym wyrosło kilkadziesiąt niemal identycznych produkcji. Na zapominanej już klasyce, bez której w ogóle nie byłoby tych wszystkich programów - poczynając na Big Brotherze i kończąc na Big Brotherze.

Na pierwszy ogień pójdzie "The Amazing Race". Lady Rose (znana dziś lepiej jako Venoumous) podjęła się ogromnego wyzwania przenosząc jedną z najbardziej kasowych (i, moim subiektywnym zdaniem, jedną z najlepszych) produkcji telewizyjnych na ekrany komputerów. Nie udało się to w 100% i nie mogło się udać. Jak w The Sims odtworzyć takie miejsca jak Londyn, Rzym lub południowoafrykańska pustynia? Odpowiedź: nie da się. Scenografia zawsze będzie zdradliwym elementem w tego typu reality show i, aby w pełni cieszyć się z oglądania tego programu, musimy przymknąć na to oko. Śledziłem oryginalną wersję tego programu już dużo wcześniej i miałem dość wysokie oczekiwania, co do tego reality show. Już powiedziałem na czym się zawiodłem - na kiepskiej scenerii odwiedzanych miejsc (słynny most Tower Bridge w Londynie to chyba lekkie nieporozumienie) i na amatorskim montażu. Jednak jakimś cudem prudukcja przykuła moją uwagę do tego stopnia, że zdecydowałem się pozostać z nią przez kilkanaście odcinków i obejrzeć ją do końca. Czemu? Po pierwsze, oryginalna muzyka. Wielki atut zarówno programu w telewizji, jak i na ekranach naszych komputerów. Po drugie, ta atmofera pośpiechu doskonale odwzorowana na tej telewizyjnej. Choć nie ma dramatycznych ujęć biegnących przez ulice miasta uczestników, czujemy doskonale, że to wyścig, i że jest presja na ostatnią, zagrożoną parę. (Nie będę tutaj objaśniał zasad programu, ponieważ zajęłoby mi to pół recenzji. Zainteresowanych odsyłam do reality show, link będzie na dole.) Po trzecie, fajnie wymyślone zadania i zagadki, dostosowane do ograniczeń, jakie narzuca program. Mogę wymieniać jeszcze kilka zalet. Przede wszystkim, to The Amazing Race. Program legenda. Legend się nie ignoruje. Polecam zarówno wiernym widzom TAR, którzy znają ten show od dawna, oraz nowicjuszom, których z pewnością wersja Lady Rose/Venoumous zainteresuje do tego stopnia, że zechcą sięgnąć po oryginał.

Kolejnym przystankiem w podróży po reality show będą Ryzykanci Tweety'ego. Dawniej najbardziej doceniana simowa produkcja reality show, obecnie zepchnięta z piedestału przez kilkanaście Big Brotherów. Program tak popularny i tak doceniany, że nominowany był nawet do złotej statuetki STV w 2008 roku w kategorii... najlepszy serial. Statuetki nie wygrał, ale nie zmienia to faktu, że zapisał się dość mocno w historii STV, a pamięć o nim zaczęła zanikać wraz z upadkiem STV. Żałuję, mocno żałuję. Program pamiętam dość dobrze - dwa rywalizujące plemiona na wyspie, sojusze i "noże w plecy", rozmaite zadania i bolesne głosowania, podczas których eliminowano najsłabszych członków danego plemienia. Co tu się rozpisywać - lepiej samemu zobaczyć ten program i zrozumieć o co w nim chodzi. O ile Big Brother Guukiego był prekursorem programów o uczestnikach zamkniętych w wielkim domu, o tyle Ryzykanci dali początek nieco mniejszej fali programów o uczestnikach na tropikalnej wyspie. Scenografia przyjemna, do uczestników można szybko przywyknąć, a muzyka oddaje charakter reality show. Co tu dłużej pisać? To przecież Tweety. Tweety nigdy złej jakościowo produkcji nie zrobił. Można śmiało oglądać, ja do tego zachęcam. Zwłaszcza, jeśli interesuje was tytułowa klasyka.

No i nadszedł moment, kiedy weźmiemy na warsztat samego oryginalnego Big Brothera autorstwa Guukiego. Ten Big Brother, o którym właśnie mówię, był jedną z pierwszych, o ile nie pierwszą produkcją tego typu i, jak już słusznie zauważyłem, jest on prekursorem połowy obecnych reality show. Ta produkcja, o której właśnie jest mowa, wykonana była za pośrednictwem dwójki. Dom był dość skromny, ale całkowicie zadowalający. W pamięć zapadł mi zwłaszcza charakterystyczny salon/pokój główny całego domu oraz maleńkie pomieszczenie z fotelem i kamerą, gdzie Wielki Brat wzywał swoich uczestników, gdy miał coś ważnego do powiedzenia. Zasad nie muszę objaśniać. Zgaduję, że większość osób ma za sobą co najmniej jednego Big Brothera/program mocno do Big Brothera nawiązujący. A wiele od czasu pamiętnej produkcji Guukiego się nie zmieniło. Na pewno warto jednak wspomnieć o gwiazdach, które okazjonalnie zaglądały do domu Wielkiego Brata i spędzały czas z naszymi uczestnikami. Pamiętam między innymi Avril Lavigne, czy Justina Timberlake'a - odwzorowanych wyjątkowo dokładnie i starannie. Kto jeszcze był na tyle odważny by zamknąć się w tym domu z uczestnikami? Nie pamiętam. Oglądałem ten program bardzo, ale to bardzo dawno temu i już nawet nie pamiętam, kto zwyciężył (choć w pamięć zapadli mi wszyscy, bardzo charakterystyczni uczestnicy). Guuki swojego talentu do reality show nie marnuje i obecnie zajmuje się tym samym programem, tylko że nakręconym w trójce. Ja nowych serii Big Brothera w wykonaniu Guukiego jeszcze, wstyd się przyznać, nie widziałem. Przysięgam, że obejrzę ile się da, po czym opiszę swoje wrażenia w jednej z późniejszych recenzji. Bardzo wam polecam ten program - zwłaszcza fanom najnowszego Big Brothera Guukiego, którzy nie mieli jeszcze przyjemności rzucić okiem na tego starocia, do którego nabrałem już pewnego sentymentu.

Z takich Klasyków przez duże K to wszystko - jeśli macie jakieś wspomnienia z innymi produkcjami, piszcie w komentarzach. Jeśli na ich podstawię coś jeszcze sobie przypomnę, zedytuję post.

The Amazing Race | Ryzykanci | SimBrother VIP
[/spoiler]

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

[spoiler="BEZSENNOŚĆ Harry'ego i TERAPIA OskaraArtura - 6 czerwca 2013"]
6 czerwca 2013

Obrazek

W tym roku Halloween nadeszło wcześniej - "BEZSENNOŚĆ" Harry'ego oraz "TERAPIA" OskaraArtura

W dzisiejszej recenzji odbędziemy podróż w świat horrorów - filmów niekiedy tak dziwnych i tak pokręconych, że kończą się one mniej więcej w chwili, gdy zaczynamy nadążać za fabułą. Nie inaczej jest z dzisiejszym zestawem - usiądźcie wygodnie przed monitorami, zaopatrzcie w garść LSD i zanurzcie w świat chorej wyobraźni reżyserów. Po raz pierwszy dowiedziałem się o istnieniu tych dwóch filmów na przełomie 2010 i 2011 roku, gdy śledziłem drugą (i ostatnią) galę rozdania statuetek STV. Największym triumfatorem okazał się ponownie serial komediowy - spadkobiercą "Rolnika" została "Zakręcona reporterka" Misii, zgarniając najważniejsze nagrody gali. Wtedy właśnie po raz pierwszy zetknąłem się z "Bezsennością" i "Terapią" - dwoma krótkometrażowymi dreszczowcami, które przebrnęły przez galę bez większego huku. Bardzo ciekawie wyglądające sceny (a przynajmniej ich skromne urywki) zaprezentowane podczas nominacji przykuły moją uwagę do tego stopnia, że po paru miesiącach postanowiłem wrócić do tych dwóch produkcji. Znałem już wcześniej twórczość Harry'ego - autora świetnego thrillera science-fiction pod tytułem "Inwazja" - a także twórczość OskaraArtura ("Harry Potter i Komnata Tajemnic", laureat statuetki za efekty specjalne w 2008 roku). Wiedziałem na co stać tych dwóch. Na pierwszy ogień poszła "Bezsenność", zaraz po niej obejrzałem "Terapię". Było to ciężkie wyzwanie, bo "Bezsenność" wprawiła mnie w jakiś dziwny, hipnotyczny stan i ciężko mi było skupić się na fabule "Terapii". Obie produkcje, podobnie jak "Ezoteryczna Przyjaźń" uderzają mocno w psychologię - czyli w to, w co powinien uderzać porządny horror.

"Bezsenność" zaczyna się bardziej typowo, jak na horror przystało. Jest szczęśliwa rodzina, a następnie krwawa łaźnia i trzy trupy na podłodze - wszystko to zasługa tajemniczego mordercy, który jest bezimienną zmorą tego filmu. Bardzo szybko schodzi on na dalszy plan. W domu zamieszkuje kolejna rodzina. Nie wiedzą nic o masakrze. Ich życie dotychczas układało się spokojnie i szczęśliwie. I wtedy ich życie zmienia się w koszmar. Chciałbym zaznaczyć, że to nie jest kolejny film, gdzie kobieta piszczy znajdując pokrawione zwłoki z odrąbaną głową pod schodami, albo na ścianie pojawiają się krwawe napisy. Zaczyna się bardzo, bardzo, bardzo niepozornie. Jak zwykły, standardowy horror. Głosy zmarłych mieszkańców, pojawiające się znikąd postacie w akompaniamencie przerażającego soundtracku i dźwięków znikąd. To jeszcze nic. Najlepsze jest to, co dzieje się na samym końcu. To właśnie ta część sprawiła, że nie tylko porządnie się na tym filmie denerwowałem (w pozytywnym sensie - właśnie takie nerwy powinniśmy czuć oglądając naprawdę dobry horror), ale także wprawiłem w ten dziwny, psychodeliczny stan. Prawdziwy odjazd. Zupełnie, jakbym znowu oglądał "Ezoteryczną Przyjaźń". Choć "Bezsenność" nie straszy nas pokrojonymi zwłokami, potworami wyskakującymi znikąd i przerażającym, pustym miastem, ten film wciska w fotel i po prostu hipnotyzuje.

No dobra, to nie jest arcydzieło wizualne, choć nie oglądamy szpetnego budynku, postacie wyglądają tak jak trzeba, a wykonywane ujęcia też nie są najgorsze (choć i nie najlepsze). Biorąc pod uwagę tak solidną dawkę adrenaliny i środków halucynogennych, czujność widza jest uśpiona i ma on w głębokim poważaniu, że "Bezsenność" nie posiada tak dobrego wykonania technicznego jak "Terapia". Ba, powiedziałbym nawet, że film ogołocony ze sztuczności prezentuje się czasem lepiej niż napakowany internetowym chłamem. Poza tym, scenografia doskonale wpływa na klimat całej produkcji. Na miejscu Harry'ego zmieniłbym niewiele - co najwyżej dubbing. OK, to nie był zły dubbing. Ja nawet cieszę się, że do tej produkcji podłożono głosy aktorów zamiast bezdusznego i bezosobowego syntezatora mowy (na Ivonę w serialach - poza "Usługami" - jestem po prostu uczulony). Momentami odczytywane kwestie brzmiały nieco sztucznie. Spełniały swoją rolę, ale nie dodawały niczego do produkcji - nie wzbogacały jej, tak jak to było w serialu "Rolnik". Niektóre głosy nie pasowały mi do niektórych postaci (na przykład do córki). Ogólnie rzecz biorąc, sam dubbing oceniłbym na 5/10. Nie był dobry, jednak nie był też zły. Raczej pasował. Może zejdę już z tego dubbingu, powinienem jeszcze wspomnieć o montażu. Początkowo "Bezsenność" wygląda tak, jakby montaż popełniono z użyciem programu Windows Movie Maker. Błąd. Efekty specjalne mnie rozwaliły. Poczynając od lewitującego łóżka (tak, było takie - scena dla ludzi o mocniejszych nerwach), aż po ostatnie sceny, których po prostu nie skomentuję. Tego co zobaczyłem, nie można opisać w słowach. Obejrzyjcie ten pokręcony film, wtedy zrozumiecie o co mi chodzi. Całe wykonanie i klimat produkcji połączone z prostą, acz efektowną fabułą dają zwalające z nóg rezultaty.

Stawiam "Bezsenności" ocenę 9/10 za:

+ Bycie jednym z najlepszych krótkometrażowych horrorów i najbardziej pokręconych (by nie użyć dosadniejszego słowa) filmów, jakie widziałem od dłuższego czasu.

+ Efekty specjalne. "Bezsenność" utraciła jednak statuetkę w 2010 roku na rzecz serialu "Władca Cieni".

+ Montaż. Podpada pod powyższe.

+ Cały swój niepowtarzalny "psychodelizm" i oryginalność.

+ Muzyka i efekty dźwiękowe.

+ Wszystko. Klimat, jakość wykonania i fabuły oraz wszystko, czego nie nie jestem w stanie opisać.

- Czepiając się: scenografia i charakter estetyczny produkcji.

- Średni dubbing: jakościowo dobry, ale podkładający głos aktorzy trochę nie podołali.

Mamy za sobą pierwszą produkcję, możemy udać się do następnej. "Terapia" to zgoła inna historia - młoda dziewczyna przeżywa załamanie nerwowe (lub coś w tym stylu) i postanawia udać się na terapię. To niespełniona poetka, kto wie co takim chodzi po głowie. Ośrodek do którego trafia przypomina raczej dom szaleńca niż psychiatryk. Dziwne rzeźby w ogrodzie, stare okiennice, stara fontanna i wąskie schody. Dziwne, że ludzi wysyła się w takie miejsca na leczenie urazów psychicznych. Opiekę nad pacjentami sprawuje stara właścicielka kliniki. Dziewczyna jest świadkiem dziwnych zdarzeń, do których dochodzi w budynki - postacie za drzwiami, kroki na korytarzu. Jest tego jednak dużo mniej niż u Harry'ego w "Bezsenności". Ta produkcja jest dużo bardziej niepokojąca i - przede wszystkim - ocieka swoim strasznym, niepowtarzalnym klimatem. Bardzo nastrojowy montaż, świetna muzyka i całkiem dobry dubbing (znów powołam się na simową galę - nominowany w tej kategorii to statuetki w 2010 roku, przegrał na rzecz "Zwariowanej reporterki"). To wciąż nie są tak rewelacyjne głosy jak te, którymi mówiła rodzina Paleciaków w pamiętnym "Rolniku". Czuć jednak, że aktorzy przyłożyli się do swojego zadania, a kwestie wypowiadane przez bohaterów wpasowują się w mroczny klimat "Terapii". Fabuła kręci się głównie wokół odnalezionego przez Annę Jones (naszą zdesperowaną poetkę) wiersza pod tytułem "Preludium do zbrodni". No coż. Wiersz-horror. W recenzji brzmi to śmiesznie, ale w filmie już niekoniecznie. Choć sceny odczytywania kolejnych wersów spowalniały akcję i powstrzymywały nas przed poznaniem odpowiedzi na nurtujące nas od samego początku pytania, słucha się tego jak porządnej opowieści grozy. Niezwykle nieszablonowe podejście do dreszczowca przyniosło świetny rezultat - dwudzieścia minut spędzonych w ośrodku terapeutycznym z naszym umysłem, który zaczyna nas zwodzić...

Jak to było w przypadku "Bezsenności" wypada napisać parę słów o wykonaniu. Bardzo dobry montaż, muzyka i głos. Po obejrzeniu prezentującej się dość kiepsko pod względem wizualnym produkcji Harry'ego, doskonała scenografia i mroczny klimat "Terapii" zwalił mnie z nóg. Choć "Terapia" jest bardziej niepokojąca i trzymająca w napięciu niż straszna, naprawdę warto ją obejrzeć. Chociażby dla walorów artystycznych, dla nasycenia oczu wspaniałą otoczką historii, od której aż ciarki przechodzą po plecach. Jest też bardziej zagmatwana niż "Bezsenność" i wymaga nieco skupienia, by nadążać jakoś za fabułą. Ogólnie rzecz biorąc - warto. Stąd moja ocena. Stawiam "Terapii" 8/10 za:

+ Atmosferę niepokoju i lęku.

+ Oczyście znakomita scenografia - świetnie wykonany zakład.

+ Mroczne wykonanie oraz montaż.

+ Te psychodeliczne wiersze.

+ Muzyka i inne dźwięki wpływające na klimat produkcji.

+ Przyzwoity dubbing.

+ Cały wizualny charakter filmu.

- Nieco zbyt skomplikowaną fabułę jak na horror (i to krótkometrażowy).

- Są momenty, w których nic się nie dzieje i wieje nudą.

- Nie wywarła na mnie aż takiego wrażenia, jak "Bezsenność".

Dajcie mi znać, czy Harry i OskarArtur planują jeszcze coś kręcić. Oba filmy dostępne są do obejrzenia w dwóch częściach, link zamieszczam poniżej. Śledźcie temat dalej i co ważniejsze, podsuwajcie mi propozycje recenzji! Dzięki za wszelkie propozycje i za śledzenie tematu. Będę starał się konsekwentnie wrzucać nowe recenzje.

Bezsenność | Terapia
[/spoiler]

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

[spoiler="FAŁSZERZY Z SIMCITY i ROLNIK Enudy - 3 czerwca 2013"]
3 czerwca 2013

Obrazek

W Nowym Serbinowie bez zmian, w SimCity zmieniło się wszystko - "FAŁSZERZY Z SIMCITY" oraz "ROLNIK" Enudy

z dedykacją dla Enudy, za opublikowanie ostatniego odcinka "Fałszerzy" po kilkuletniej przerwie.

Enuda po raz pierwszy dała o sobie znać w 2007 roku, kiedy to na serwisie YouTube został opublikowany pierwszy odcinek serialu o bardzo zagadkowym gramatycznie tytule "Fałszerzy z SimCity" (musiałem zaczekać ładnych parę lat by uzyskać wyjaśnienie skąd wzięli się "Fałszerzy" a nie "Fałszerze" - na szczęście wraz z niedawną premierą ostatnich odcinków moja ciekawość została zaspokojona). Początek historii jest retrospekcją - poznajemy czasy przed poczęciem głównego bohatera. Poznajemy Barbarę (matkę), Pawła (ojca) i Honoriusza (niedoszłego ojca). W dwóch, trzech minutach zawarta jest historia o szybkiej, lecz efektownej miłości, która kończy się szczęśliwie, to znaczy dzieckiem. Niestety okazuje się, że Paweł jest złodziejem (widzi go w stroju złodzieja; to nazywam "Logiką The Sims", sweter w czarno-białe pasy + czarna czapka = złodziej) i Baśka nie chcąc wiązać się z kryminalistą przepędza go z domu. Całości towarzyszy piosenka zespołu Wilki - od początku odcinka do jego końca. (Ścieżka dźwiękowa "Fałszerzy z SimCity" jest swoją drogą bardzo oryginalna, ale zamierzam rozpisać się o niej nieco później.) Poza tym odcinek wywarł na mnie kiepskie wrażenie estetyczne - kulejąca scenografia (na którą pomstuję dość często oglądając serial - o tym też w dalszej części recenzj), a także bijące po oczach kolorowe napisy (na szczęście problem dotyczył tylko pierwszego odcinka). Zadowoliła mnie jednak fabuła - ewidentnie zwiastowała całkiem niezły serial. Nie zraziłem się i postanowiłem oglądać dalej. Nie żałuję. Potem było już tylko lepiej.

Serial opowiada o grupce ludzi (księgowym, lekarce, notorycznym nieudaczniku i pewnej sympatycznej starszej pani), którzy rażeni niesprawiedliwością tego świata postanawiają napadać na banki i mścić się na bezwzględnych bogaczach. No i tutaj muszę wrócić do pani Barbary. Dimond na blogu Cardboard-Dumpling słusznie spostrzegł, że zostawiła ona swojego narzeczonego, ponieważ kradł, a po latach dołącza do swojego syna i pomaga mu kraść. Nie chcę wytykać staruszce hipokryzji, ale muszę zauważyć pewną niekonsekwencję w jej działaniu. Widzowie jednak się nie czepiają - pani Barbara obrabia banki w pięknym stylu i nie sposób tego nie spostrzec. Zejdźmy już z tematu starszej pani i przejdźmy do jej syna - Ksawerego Kowalskiego. Rzadko zdarza się protagonista obdarzony tak dużą osobowością i pod tym względem bohaterowie "Tajemnic z Bluewater Hills" oraz dziewczyny z "Usług" nie dorastają mu do pięt. Ksawery nie jest tylko kimś, komu przydarzają się przygody lub pada ofiarą intryg. To on stanowi źródło i centrum wydarzeń. On jest inicjatorem wszystkich akcji i nikt nie może go ot tak zastąpić. Nie jest tylko częścią historii - bez niego nie byłoby żadnej historii. Nie wspomnę już o doskonale dopełniających go bohaterach drugoplanowych. Nie balansują oni pomiędzy banalnością i sztucznością, nie stanowią zbędnego tła. Mają niemal tak wielki wpływ na rozwój akcji jak pan Ksawery Kowalski. Oczywiście nie aż tak wielki jak Ksawery, nie mogą rzucać cienia na naszego protagonistę.

W całą historię wplata się doskonale komizm postaci i sceny zdecydowanie zbyt absurdalne, by wydarzyć się w rzeczywistości (umówmy się - sam pomysł napadania na banki przez grupkę życiowych nieudaczników z księgowym, staruszką i lekarką na czele w celu naprawienia świata to sam w sobie czysty absurd). Najzabawniejszą postacią jest z pewnością najlepszy kumpel Ksawerego, którego lekka ułomność oraz dobre chęci wywołują lawinę niedorzeczności i sytuacyjnego humoru. Stanowi kontrast dla wiecznie poważnego i podchodzącego do życia, kariery i miłości z wielkim zaangażowaniem Ksawerego, sprawia że serial jest weselszy i ma lżejszą, bardziej przyswajalną formę. Bez odrobiny komedii, dystansu, widzowie zaczynają kręcić nosem i mrużyć oczy ze znużeniem. W życiu nie kupilibiśmy "Fałszerzy z SimCity", gdyby serial bronił się samymi scenami akcji i napadami na banki. (Nawiasem mówiąc, scenami zrealizowanymi mistrzowsko.) Gdyby nie komizm, tło rodzinne (saga ojciec-syn, spotkanie po latach, rozstania i powroty) a także wątek romantyczny oglądalibyśmy coś ogołoconego, pustego. Na szczęście dostaliśmy "Fałszerzy" takimi, jacy są. I za to bądźmy wdzięczni. A właśnie, wątek romantyczny. Już bałem się, że go pominę. Zazwyczaj jestem do takowych nastawiony bardzo sceptycznie, a sceny romantycznych pocałunków ociekają plastikowym kiczem i słodyczą. Wątek, który wpakowywany jest w film, by zwabiać do kina na filmy sensacyjne żeńską część widowni. Żałosne. Na szczęście i w tym punkcie programu "Fałszerzy" (bądź też "Fałszerze") się bronią. Wątek nie jest tak oczywisty, jak to by się mogło wydawać. Nasza bohaterka nie jest jedynie panienką do towarzystwa. Stanowi dość silną osobowość, na tyle silną że przede mną się broni. Jest zdeterminowaną kobietę, która ma motyw i odwagę by brać udział w tym przedsięwzięciu. Jednocześnie nie uderza jej typowa miłość - ma ona własny dylemat do rozwiązania, własne ciężkie decyzje do podjęcia. Jej relacja z Ksawerym, co wychodzi na jaw w jednym z ostatnich odcinków, nie jest tak prosta jak to by się mogło wydawać. No i najważniejsze - serial nie kończy się radosnym pocałunkiem "i żyli długo i szczęśliwie". Nie znoszę, nie trawię banalnych zakończeń... chociaż nie ukrywam, że nieco zawiodłem się na ostatniej scenie "Fałszerzy". "Gdzieś to już widziałem". Nie powinienem tak myśleć. Powinienem myśleć "Łał! Nigdy bym na to nie wpadł!". Cóż, serial i tak broni się świetnym scenariuszem i zaskakującymi zwrotami akcji. Moim ulubionym odcinkiem całej serii jest kilkuczęściowy, przedostatni odcinek, w którym poznajemy prawdziwą istotę rodzinnej sagi Kowalskich. Wszystko doskonale się dopełnia - klimat, dopełniające się wątki i wspaniała muzyka. Pomijam już genialne postacie. Jednym słowej - cudo.

Serial ewoluował od początku swojego istnienia, choć nie aż tak bardzo jak "Tajemnice z Bluewater Hills". Przede wszystkim piję do scenografii (robionej na "odwal się") i początkowego montażu. Wykonanie utrzymywało się od początku do końca na niezwykle wysokim poziomie i sceny wykonywano niezwykle starannie. Zdaję sobie sprawę jak cholernie ciężkie jest wywołanie w tej grze tak zwanego zsynchronizowanego biegu. Jeden gamoń biegnie w jedną stronę, a drugi naokoło. Podczas scen napadu aktorzy mogli odmawiać posłuszeństwa, lecz jak widać Enuda była cierpliwa. Efekt mamy w serialu. Nie doszukałem się ani jednej fałszywej sceny, gdzie jakaś postać chociażby drgnęła nie tak jak powinna. Wyjątkowa staranność towarzyszyła nam przez wszystkie odcinki. Scenografia także nieco się polepszyła (w porównaniu do pustego w środku domu Edyty, gdzie zamiast podłogi rośnie trawa lub "namiotu" cyganki z pierwszego odcinka). O montażu nie ma co mówić, każdy reżyser na początku kuleje usiłując sklecić coś z wykonanych ujęć, a po długim okresie kręcenia kolejnych odcinków, dochodzi do mistrzostwa. Enuda obok Reya i kilku innych twórców jest tego doskonałym przykładem.

Niedawno Enuda opublikowała ostatni odcinek "Fałszerzy" doprowadzając do konfontacji z odwiecznym antagonistą naszych nieporadnych rabusiów - bezwzględnym miliarderem Tytusem Selectedem, postaci której w ogóle nie bylo w poprzednich odcinkach. Nie czuję się źle z tym, że poznałem w końcu długo wyczekiwane zakończenie. Po prostu tego co zobaczyłem było nieco za mało... albo zbyt dużo. Dostawaliśmy zbyt dużo mało konkretnych informacji. Niby wszystko się wyjaśniało, ale ja nie czułem się specjalnie usatysfakcjonowany. W odcinku przeszkadzał mi głównie chaos, wszystko działo się na raz i zanim jedna scena się skończyła, już spływała na nas następna. Plusem było mnóstwo akcji, napięcie. Wciskająca w fotel scena w sejfie. Minusem było to, że za mało się dowiedzieliśmy, a informacje znikały, zanim zdążaliśmy je przyswoić. No i nie doczekałem się jakiegoś konkretnego wyjaśnienia odnośnie pana Kowalskiego Seniora, na które czekałem od ósmego odcinka. Odniosłem wrażenie, że odcinek zrobiony był byle "jak najszybciej". Nie wyszło źle. Rzeczy robione na szybko wychodzą zazwyczaj dużo gorzej. Jakość tego, co obejrzałem była w porządku. Należyte zakończenie. Długo oczekiwana konfrontacja. Mnóstwo akcji i adrenaliny. No i zakończenie - z jednej strony porządne i dość dobre, choć z drugiej strony nieco rozczarowujące. Ten efekt zaskoczenia był zbyt mały. Podsumowując, serial zakończył się całkiem nieźle. Odcinek mi się podobał zarówno wizualnie, jak i fabularnie (choć mam zażalenia co do tego panującego chaosu i zbyt szybkiego tempa akcji, które nie pozwalało skupić się na fabule właśnie). Ogólnie jestem jednak zadowolony i polecam ten odcinek wszystkim jako doskonałe zamknięcie opowieści o złodziejach z SimCity.

Nie wiem, co mógłbym dodać. Doskonały scenariusz, wyśmienita muzyka i naprawdę genialni bohaterowie (jeden z mocniejszych atutów produkcji). Poza tym w serialu tak zwane cameo (krótkie pojawienie się przed kamerą, zazwyczaj w maleńkiej epizodycznej roli) zaliczyły pewne postacie stworzone przez samych twórców gry - jednym z księgowych w banku jest Mortimer Ćwir, a klientką usług tępiciela robactwa jest niejaka pani Zadecka (przy tej scenie nieludzko się ubawiłem - za to lubimy też "Fałszerzy", za te smaczki i powalający humor). Genialny serial, klasyka. Wspaniałe "kino" sensacyjne potraktowane niezbyt poważnie - trzeba obejrzeć koniecznie.

Stawiam "Fałszerzom" nostalgiczną ocenę 8,5/10 za:

+ Bohaterów - bez nich to nie byłby ten sam serial. Po prostu wspaniałe postacie, które można tylko uwielbiać.

+ Scenariusz pełen zwrotów akcji.

+ To całe świetne poczucie humoru, którym charakteryzował się serial.

+ Wykonanie na poziomie mistrzowskim. Tylko mnóstwo cierpliwości i wielka determinacja owocują takimi serialami jak ten.

+ Muzyka. Muzyka. Muzyka. Doskonale wpasowuje się w klimat serialu - bynajmniej nie mroczny.

+ Świetny montaż w ostatnich odcinkach.

+ Fantastyczne cameo postaci takich jak pani Zadecka i Mortimer Ćwir.

+ Stronienie od banalności i tradycyjnych rozwiązań...

- Poza zakończeniem i kilkoma innymi drobiazgami.

- Opłakana scenografia. Widoczne jest to zwłaszcza podczas scen na świeżym powietrzu.

- Mizerny montaż w pierwszych odcinkach.

Powstało dziewięć odcinków "Fałszerzy z SimCity", seria jest w końcu (po bardzo długim czasie) zakończona. Enuda od czasu zakończenia działalności STV nie dawała żadnego znaku życia. Dopiero pojawienie się finału serialu przerwało panującą wokół niej ciszę. Teraz prawdopodobnie ponownie pojawi się popyt na nowe odcinki "Rolnika" - innej przerwanej produkcji sprzed kilku lat. Prawdziwej rewelacji, która podczas Simowej Gali Focus 2008 zgarnęła wszystkie statuetki. No, może nie wszystkie... Ale zdecydowańą większość. Serial podbił serca wielu, choć do dziś powstały jedynie trzy odcinki (na stronie Cardboard-Dumpling zapowiedziany został ostatni, czwarty - nie podano jednak konkretnej daty premiery). Serial dość nierówny. Każdy z odcinków powinienem w zasadzie omówić z osobna. Nie sądzę, aby komuś chciało się czytać tak długą recenzję, więc ograniczę się do pierwszej części "Rolnika" i do drugiej części "Rolnika". Dwa pierwsze odcinki są absolutnym mistrzostwem i stanowią dzienną dawkę mnóstwa świetnego, absurdalnego humoru jaką każdy z nas powinien otrzymywać. Trzeci odcinek... o tym potem.

"Rolnik" pojawił się gdzieś po "Fałszerzach z SimCity". Furorę zrobił samą czołówką oraz przedstawieniem postaci - niezwykły komizm i nietuzinkowe podejście do tematu życia rodziny na wsi natychmiast wywołały wielkie zainteresowanie produkcją. Uwaga, można spaść z krzesła ze śmiechu. Same postacie są tak absurdalne, tak odjechane, że aby uwierzyć trzeba to obejrzeć. Cała rodzinka Paleciaków pozbawiona wszelkiej sztuczności, każdy ma niepowtarzalną osobowość i podejście do świata. Sam sposób mówienia (w końcu "Rolnik" to najlepiej zdubbingowany serial, jaki kiedykolwiek miałem przyjemność widzieć) charakteryzuje to, kim oni są. Od naszego protagonisty - głowy rodziny i buraczanego rolnika Zdzisława "Zdzisia" Paleciaka; poprzez jego żonę - typową wiejską kurę domową ze swoim niepowtarzalnym ukraińskim akcentem; ich dzieci - wrażliwą i inteligentną (nieco zbyt inteligentną jak na swoją rodzinę) Kunegundę "Kundzię" Paleciak oraz Bożydara Paleciaka, wyluzowanego rapera, który usiłuje wybić się na rynku muzycznym biorąc udział w castingu do reklamy hipermarketu; brata Zdzisia - Czesława, którego żoną jest telewizja; aż po ulubioną postać publiki, absolutnego bohatera "Rolnika", który zepchnął z pierwszego planu postać tytułową, rozpoznawany po cienkim głosie kastrata i maniakalnego pragnienia przejęcia władzy nad światem - dziadka Władysława "Władzia". Najbardziej komiczna postać serialu, która moją sympatię zdobyła od swojej pierwszej sceny, w której zaśpiewał tym swoim głosikiem legendarną już piosenkę "Mam cię w d..., stary trupie...", a następnie stoczył ze swoim odwiecznym wrogiem - zięciem Zdzisławem - epicką bitwę na miecze świetlne. Nie, to nie jest głupi humor. To jest absurd w najlepszym wydaniu. Czysta abstrakcja, coś kompletnie odpałowego i tak komicznego, że ciężko opamiętać się po nagłym wybuchu śmiechu. Podobnie było podczas sceny z Czerwonym Kapturkiem w odcinku drugim. Surrealizm w czystym wydaniu. Nie chcę rozwodzić się nad komicznością tej sceny i nad tym całym absurdem. Nie chcę psuć doskonałego humoru pierwszych dwóch odcinków "Rolnika" przywodzący na myśl najdoskonalsze komediowe klasyki. Kapitalne sceny, po prostu kapitalne. Na szczęście na tym nie koniec - serial po prostu ocieka humorem (tak abstrakcyjnym, tak znakomitym, przede wszystkim tak dowcipnym oraz śmiesznym). W przeciwieństwie do innej komedii, "Przyjemnych", "Rolnik" opiera się bardziej na niedorzecznych sytuacjach, w jakich znajdują się nasi bohaterowie. Ich charaktery są jedynie smaczkiem, który jeszcze bardziej urozmaica i umila nam rozrywkę. Przede wszystkim, ten serial to sceny pełne fantastycznego, surrealistycznego humoru. Tłem jest oczywiście życie na wsi - widać to po sposobie zachowywania się bohaterów, relacjach pomiędzy nimi, wyglądzie ale przede wszystkim znakomitej scenografii. Nie rozumiem, jakim cudem "Fałszerzy" mieli tak słabą scenografię, a "Rolnik" tak szczególówą i klimatyczną (począwszy od gospodarstwa rolnego i targu, na lesie i pobliskim miasteczku skończywszy). Bohaterowie nie są jednak głupimi wieśniakami, którzy zniechęcają do oglądania. Owszem, może ich iloraz inteligencji utrzymuje się poniżej przeciętnej... ale oglądając nie widzimy durnych rolników, którzy szlajają się w gumiakach po grządkach i posługują się prymitywną gwarą, tylko zwykłą rodzinę pełną zwyczajnych relacji. Owszem, czuć że ci ludzie nie pochodzą z dużego miasta, ale przedstawiono to w tak subtelny sposób, że widz ma to zwyczajnie w głębokim poważaniu.

Mistrzowski humor znikł w trzecim odcinku. Został on raczej wymuszony przez wielbicieli serialu i prawie w ogóle się nie śmiałem oglądając to. Jakoś nie rozbawił mnie ani dziadek (choć to głónie dzięki niemu wytrzymałem do końca odcinka), ani żaden inny wątek. Nie spodobał mi się w ogóle pomysł zmiany wizerunku Kunegundy, która nagle przestała być sobą. Wcześniej była silną osobowością, kontrastem dla Paleciaków, lecz równym oryginałem. Zrobienie z niej wielkomiejskiej, ślicznej panienki to nie to, czego chciałbym oczekiwać od "Rolnika". Akcja odcinka kręci się wokół jej zaginięcia (które to wcale zaginięciem nie było) i to ona stanowiła główny trzon akcji, przez co zabrakło tych ukochanych przeze mnie odpałowych scen pełnych surrealistycznego humoru oraz ścierania się tak wspaniałych osobowości jak Paleciakowie z równie komicznymi co oni przeciwnościami losu. No, może jedna rzecz w tym odcinku mnie rozbawiła. Wątek z uzależnieniem od telewizji i próby przekonania Zdzisia przez żonę do odejścia sprzed ekranu. Uśmiałem się. Nic więcej. Zero. Byłem co najmniej zniesmaczony nagłym spadkiem jakości humoru "Rolnika". Wciąż odnoszę wrażenie, że odcinek był lekko wymuszony i nie powinien był powstać. Chociaż w sumie... moja sympatia do Paleciaków jest dużo większa niż antypatia do tego odcinka. Jeśli powstaną kiedkolwiek następne odcinki, na pewno je obejrzę. Wciąż pozostaję wielbicielem humoru z pierwszych dwóch odcinkow i mam nadzieję, że następne odcinki będą iść bardziej w tą stronę. Pytanie tylko: czy lepiej, gdy nie ukazują się odcinki, czy też lepiej, gdy odcinki mają znacznie gorszą jakość niż na początku? Niech Enuda nie kręci niczego, póki nie wpadnie na jakiś fajny pomysł. Zaliczam się do grona, które bardzo liczy na powrót "Rolnika" takiego jaki był kiedyś.

Pominę już wszystkie detale techniczne. Wszystko wykonane idealnie. Od dubbingu, poprzez scenografię, wykonanie w grze i montaż. Nie ma się do czego przyczepić i można swobodnie skupić się na fabule. Wziąłem pod uwagę wszystko. Mogę zabrać się do wystawienia oceny. Hm... Umówmy się, że przymknę oko na ostatni odcinek i zapamiętam dwa pierwsze, najgenialniejsze i najwspanialsze komediowe odcinki jakie miałem przyjemność oglądać. Stawiam 9/10 za:

+ Humor: absurdalny, abstrakcyjny, surrealistyczny, świetny, fantastyczny, genialny i przede wszystkim: śmieszny.

+ Barwne i sympatyczne postacie, których nie da się nie lubić. Cała rodzinka jest po prostu świetna.

+ Fenomenalny dubbing idealnie pasujący do każdej postaci.

+ Sielska i wiejska scenografia.

+ Niezwykłe wykonanie (do tego stopnia, że serial otrzymał w 2008 roku statuetkę STV za efekty specjalne).

+ Cała reszta, która czyni ten serial jedną z najlepszych znanych mi komedii.

- Nieśmieszny odcinek trzeci.

Co będzie dalej? Nie wiem. Enuda póki co dała sobie spokój z kręceniem, możemy jedynie przypomnieć sobie to, co zaoferowała nam jakiś czas temu, w postaci dziewięciu odcinków "Fałszerzy z SimCity" oraz dwóch (niech będzie, trzech) epizodów legendarnego "Rolnika". Jeśli nie znacie tych seriali, gorąco zachęcam - znajdziecie zarówno w SimCity jak i w Nowym Serbinowie wszystko, czego tylko zapragniecie - akcję, humor, romans w niecodziennym wydaniu, jakie zaoferować może nam tylko Enuda.

Fałszerzy z SimCity | Rolnik | Cardboard-Dumpling
[/spoiler]

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

[spoiler="USŁUGI i EZOTERYCZNA PRZYJAŹŃ Dimonda - 20 kwietnia 2013"]
20 kwietnia 2013

Obrazek

Mordercy, miłość i monstra - "USŁUGI" oraz "EZOTERYCZNA PRZYJAŹŃ" Dimonda

To pierwsza podwójna recenzja - zamierzam łączyć swoje "wypociny" o serialach w pewien sposób powiązanych (np. jak w tym przypadku osobą reżysera) w jedną, aby móc spokojnie lawirować pomiędzy poruszanymi przeze mnie wątkami i czuć większą swobodę w pisaniu. No i oczywiście nie zrezygnuję z porównania tych dwóch produkcji pod wględem fabuły, wykonania... Dosyć gadania. Pora cofnąć się w czasie do 2007 roku. Wsiądźcie do wehikułu czasu, usiądźcie wygodnie i zapnijcie pasy. Cel podróży: czasy świetności STV; dzień, w którym ukazał się tam pierwszy odcinek serialu o ciekawym i chwytliwym tytule "Usługi". Chociaż usługi mają z dalszą akcją serialu tyle wspólnego co piernik z wiatrakiem, nikomu to nie przeszkadza. Serial się broni. Czym? Pochylmy się nad fabułą.

Już podczas oceniania "Tajemnic z Bluewater Hills" napomknąłem, że połowa simowych seriali zaczyna się od dwóch sióstr. Zgadnijcie jak jest w przypadku usług. Tak, dokładnie. Nasze bohaterki - oczywiście dwie siostry - to typowe dziewczyny z horrorów. Ładne; niegłupie, lecz też nie popisujące się większą inteligencją; dosyć naiwne, z pewnością pechowe i łatwo wpadające w pułapki tych złych. Odcinek pierwszy "Usług" trwa dziesięć minut - to dużo jak na simowy serial z tamtej epoki. I nie zaczyna się jak opowieść o zemście i morderstwach - zaczyna się jak komedia. Nasze bohaterki przebywają w domu narzeczonego jednej z nich, gdzie pod jego nieobecność przyjdzie im się zmierzyć z bardzo niesforną dziewczynką. Nie wiem, czy koncepcja serialu zmieniła się z czasem, czy też twórca zaplanował takie niepozorne wprowadzenie to takiej historii. Z każdym kolejnym odcinkiem robi się mroczniej i niebezpieczniej - przewija się sekta, morderstwo w łazience... a w tle toczy się wątek zdradzonej dziewczyny, która zapałała nienawiścią do szczęśliwej pary. Nie poznajemy wątków obyczajowych od strony romantycznej - poznajemy jej zawód i zgorzknienie. Reżyser zadbał o to, byśmy wczuli się w jej emocje i rozumieli jej ból. Nie rozpisywałbym się tak o wątku obyczajowym, gdyby nie to, jak został doskonale przedstawiony, od zupełnie innej strony niż większość podobnych sytuacji... a także, gdyby nie to, że łączy się on w pewnym momencie z głównym wątkiem. Wtedy w stu procentach rozumiemy trudność sytuacji, w jakiej znalazła się nasza bohaterka i nasze współczucie jest dużo większe. W "Usługach" nawet ci, do których nasza niechęć i obrzydzenie rośnie z każdym odcinkiem, nawet mordercy przedstawieni są jako ludzie. Jako ludzie przeżywający wewnętrzne dylematy i cierpienie. Jako ludzie, którzy pokazują prawdziwą twarz w obliczu śmierci. Jako ludzie, którzy muszą działać pomimo przeciwności losu i przeciwstawić się prześladowcom. Żaden serial nie jest taki głęboki jeśli chodzi o sposób myślenia, psychologię bohaterów. "Usługi" pozbawione są sztuczności. Bohaterowie mają ludzkie odruchy i myślą jak my.

Nie chcę nikomu psuć przyjemności oglądnia usług rozpisując się o fabule - jednak nie mogę powstrzymać się przed pewną skargą. Co mnie zniesmaczyło w tak świetnym serialu? Bardzo, ale to bardzo widoczna zżynka z filmu "Piła". Czy brzmi wam to znajomo - bohaterka budzi się w pokoju. Widzi na ekranie tajemniczą postać i słyszy głos "Chcę zagrać w grę". Następnie musi sama wywalczyć sobie wolność. Nie wiem, czy twórcy kończyły się pomysły. Może już od samego początku planował tą "Piłę", od odcinka w którym zaczyna się historia? Ta rzecz dotknęła mnie najmocniej... ale tylko na chwilę. Dimond znowu nie zawiódł i potoczył dalej akcję po swojemu. Chwała mu za to. A dodając jeszcze doskonale zawiązaną intrygę dotykającą niemal każdego bohatera "Usług", wymieniona powyżej akcja poszła w niepamięć i liczyła się tylko rodzina Alzheimerów. Potem nastąpił upiorny ostatni odcinek (oceniany przeze mnie jako jeden z lepszych pod względem trzymania w napięciu i fabuły), pogrzeb tych, któzy nie dożyli szczęśliwego zakończenia, aż wreszcie scena końcowa serialu. Uwaga, nie wyłączajcie odcinka wraz z napisami końcowymi! Zapewniam, że zszokuje was to, co zobaczycie w ostatniej scenie... "Usługi" nie mogły mieć lepszego zakończenia.

Jeszcze parę słów na temat kwestii technicznych, abstrahuj* od psychologii i mrożących krew w żyłach scen. Mam właśnie przyjemność pisać o jednym z bardzo niewielu seriali, do których pasuje lektor. Gdzie indziej bym się przyczepił - a to bohaterowie nie okazują uczuć, i tak dalej. To jest inny serial. Tutaj lektor przyczynił się do jego sukcesu. Mrozi krew w żyłach? Proszę bardzo. O wiele więcej niedpowiedzenia jest w kwestii wypowiedzianej przez syntezator mowy niż zdubbingowany krzyk lub przerażenie. Zbyt duża sztuczność. Dubbing musiałby być naprawdę dobry. Napisy to kompletnie inna sytuacja - w ogóle nie wczuwamy się w tą psychikę bohaterów. Skupiamy się na czytaniu napisów, a nie na panice wymalowanej na ich twarzy, wewnętrznej złości... Poza tym lektor w "Usługach" przywodzi mi na myśl psychopatę. Zabijanie z zimną krwią. Aż ciarki przechodzą po plecach. Owacje na stojąco. Z pomniejszych detali doceniam też zawodowy montaż - pomimo iż w movie makerze, Dimond zastosował sztuczki takie jak łączenie muzyki i dźwięków (głównie tych wyjętych z gry, co jeszcze bardziej budowało atmosferę serialu - o wiele mocniej przemawia do mnie płacz dziecka, który słychać, a nie ten "niemy"). Ponadto duże brawa za scenografię (porównajmy dom Tomsonów - tak, tak się pisze to nazwisko - klub nocny, siedzibę sekty oraz pomieszczenia w podziemiach klubu ze scenografią serialu "Fałszerzy z SimCity"). Mogę przyczepić się tylko do małego felera scenariusza, który sprawia, że myśle o "Usługach" jakby były wymyślane na bieżąco. Mam na myśli pojedyncze naciągane wątki (na przykład "Piła"). Poza tym jest bardzo dobrze - to serial wymyślony i wykonany na naprawdę wysokim poziomie z misternie uknutą intrygą i bohaterami odzwierciedlającymi najgłębsze i najmroczniejsze zakamarki ludzkiego umysłu.

A więc moja ocena za "Usługi" to 8,5/10. Gdybym nie miał porównania z "Ezoteryczną Przyjaźnią", któą za chwilę ocenię, serial dostałby minimalnie wyższą ocenę. Nie myślę o scenariuszu ani klimacie - tylko wykonaniu. To jednak detal.

+ Scenariusz nagrodzony złotą statuetką STV i uknuta intryga.

+ Bohaterowie - wszyscy mają ludzkie odruchy i mają swoją psychologię. Nawet mordercy.

+ Bardzo dobry montaż jak na movie maker.

+ Scenografia, bynajmniej nie robiona "na odwal się".

+ Specyficzna atmosfera grozy bazująca nie na widoku przepiłowanych ciał i potworów - lecz psychologii.

+ Lektor wpasowujący się świetnie w tą atmosferę.

- Małe naciągane wątki, o których pisałem powyżej.

Nie mogę znaleźć innych większych minusów. Powstało na dzień dzisiejszy sześć odcinków (kilka dwuczęściowych) kompletnej pierwszej serii plus jeden odcinek drugiej serii. Korzystając z ostatniej chwili oceniania usług warto o nim wspomnieć - wygląda na to, że Dimond objął strategię taką jak przy poprzednim sezonie i zaczyna się niepozornie. Żadnych psychopatów i morderców. Mam nadzieję, że "Usługi" nie zmienią się w serial obyczajowy. Dimond podłożył nawet dubbing - jak dla mnie bardzo dobry, ale nie pasowałby do poprzedniego sezonu. To tyle o drugiej serii - odcinek opublikowano trzy lata temu i póki co nie zanosi się na jakąkolwiek kontynuację. Jeszcze akcja się nie zaczęła na dobre, więc nie ma co żałować. Bardziej szkoda mi "Ezoterycznej Przyjaźni".

Wsiądźmy ponownie do wehikułu czasu i przenieśmy się do 2009 roku. STV się rozpada. Nowy serial Dimonda nie załapał się do ramówki - opublikowano go wyłącznie na serwisie YouTube. Trafiłem na pierwszy odcinek zupełnie przypadkiem, gdy kilka miesięcy temu odświeżałem sobie "Usługi". Włączyłem, przeczytałem opis. "Na pozór dojrzałe małżeństwo po kilku latach postanawia przerwać swój związek małżeński. Jak sie okazuje, życie może zależeć od kilku dokonanych wyborów..." itd. Ziewnąłem z nudów. Jestem sceptycznie nastawiony do seriali obyczajowych. Zwyczajnie się przy nich nudzę i zazwyczaj nie umiem wytrwać do końca odcinka. "Ale to przecież Dimond", pomyślałem. Twórca legendarnych już "Usług" oraz osoba, wraz z Enudą, odpowiedzialna za Simową Galę. To nie może być aż takie złe. Włączam odcinek. Zaczyna się jak bardzo typowy serial obyczajowy. On - Harold i ona - Sofia jadą samochodem do sądu na rozwód. I wtedy dochodzi do wypadku samochodowego. Od tego momentu zaczyna robić się dziwnie, a ja oddycham z ulgą. Moje obawy się rozwiały. Dimond zdecydował się nakręcić kolejny dreszczowiec. Tym razem jednak diametralnie inny od "Usług".

Historia toczy się w dwóch równoległych światach. Tam, gdzie jest Sofia - zwykłym świecie jaki znamy, gdzie Harold nie żyje, a także w drugim świecie - skąd Harold musi odnaleźć wyjście. Jak dobrze znane nam miejsca mogą skrywać upiorne sekrety po tamtej stronie... Małżonkowie są tuż obok siebie, a zarazem daleko. W dwóch innych wersjach rzeczywistości. Tamta strona jest uosobieniem najgorszych koszmarów. Kolejny świetny chwyt psychologiczny Dimonda - tym razem wkraczamy do strefy lęków. "Ezoteryczna przyjaźń" jest pierwszym simowym serialem, który naprawdę oglądałem na bezdechu i wzgrygałem się wielokrotnie podczas scen po tamtej stronie. Nie zdradzę jakie monstra czają się w świecie, w którym znalazł się Harold i zarazem naszej strefie lęków - obejrzyjcie sami "Ezoteryczną Przyjaźń". Sprawi, że świat koło nas przestanie być taki sam. Koło nas mogą czaić się uosobienia naszych najgorszych lęków...

Tu nie ma co rozpisywać się o pobocznym wątku obyczajowym - tutaj prym wiedzie historia Harolda, który usiłuje wydostać się z tamtego świata. Mogę jedynie wstać i bić brawa. Psychologia w praktyce. A kompletnie abstrahuj* od scenariusza - w przeciwieństwie do "Usług" tutaj dubbing pasuje doskonale. Jest na naprawdę wysokim poziomie i dodaje osobowości bohaterom. Gdy wyobrażę sobie "Ezoteryczną Przyjaźń" z lektorem... Cóż, na pewno serial ten spadłby do niższej kategorii. Tutaj nie ma żadnej psychopatii, tu nie ma morderców. Tu jest czysty lęk w naszych głowach. Prawdziwy lęk, tak prawdziwy jak głosy bohaterów. Ostatnimi słowami mojej recenzji docenię jeszcze dużo bardziej profesjonalne wykonanie niż "Usługi" (zaaranżowanie wypadku samochodowego - pierwsza klasa), scenografię (zbudowane całe miasto pełne zakamarków - różniące się w dwóch światach diametralnie), a także monstra, do których rekę przyłożył sam twórca serialu - nie pochodzą z internetu, tylko są efektem cieżkiem pracy. Opłaciło się.

"Ezoteryczną Przyjaźń" po podsumowaniu tego wszystkiego oceniam na 9,5/10.

+ Pierwszy simowy serial, który naprawdę mnie przeraził. Gratulacje! Psychologia w praktyce...

+ Perfekcyjne wykonanie i montaż. To już najwyższy poziom simowych produkcji.

+ Scenografia miasta i przedstawienie dwóch światów.

+ Potwory - uosobienia lęku i strachu.

+ Profesjonalny dubbing.

- Historia urywa się po trzech odcinkach. Czwarty do dzisiaj się nie pojawił.

pomimo braku zakończenia historii zachęcam wszystkich (szczególnie tych poszukujących wrażeń) do obejrzenia "Ezoterycznej Przyjaźni" Dimonda. To produkcja z najwyższej półki - niestety pojawiła się po zawieszeniu STV i nie zdążyła zabłysnąć w ramówce. Stąd też mniejsza popularność niż "Usługi". Z pewnością w imieniu wielu innych, mogę to powiedzieć - czekamy na następne odcinki z zapartym tchem i nie porzucamy nadziei, że serial nie upadł!

Usługi | Pakiet filmów Dimonda | Cardboard-Dumpling - spółka filmowa | Usługi - odcinek 1 | Usługi II - odcinek 1 | Ezoteryczna Przyjaźń - rozdział I | Kanał Dimonda na YouTube
[/spoiler]

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

[spoiler="TAJEMNICE Z BLUEWATER HILLS Reya - 15 kwietnia 2013"]
15 kwietnia 2013

Obrazek

Od zombie, robotów, ducha wiedźmy i Urny Chi do Aridii, Sei i Mistrza Demonów - "TAJEMNICE Z BLUEWATER HILLS" Reya

Dziś spróbujemy przyjrzeć się nieśmiertelnej produkcji, której pierwszy odcinek pojawił się niemal pięć lat temu. Trafiłem na nią pewnego razu, zupełnie przez przypadek w STV. Włączyłem, obejrzałem. Pierwszy odcinek był krótki - trwał zaledwie dwie, trzy minuty. Pomysł oklepany - dwie siostry wprowadzają się do nowego domu. Przyznam, że połowa simowych horrorów, komedii i seriali obyczajowych zaczyna się w bardzo podobny sposób. Jedna z sióstr (o zgrozo!) zatrzaskuje się w szklarnii. Wypowiada wtedy te wiekopomne słowa, od których zacznie się ta historia - "Szkoda, że nie umiem się teleportować". I wtedy - teleportuje się na zewnątrz! Pamiętam jak uśmiechałem się i kręciłem z politowaniem głową. Zmontowany w Movie Makerze; "kamera" brała simów od góry, jakby całość ktoś kręcił z helikoptera; kiepawe napisy; całkiem przyjemna muzyka. Ot, taki serialik. Moja opinia zmieniła się radykalnie po kilku następnych odcinkach. Mogę powiedzieć, że magia "Tajemnic" po prostu mną zawładnęła. Wciągnęło mnie to draństwo i ulokowało wygodnie w moich najmilszych wspomnieniach. Co się zmieniło? W czym tkwi fenomen, który zmienił zwykły, tuzinkowy serial w prawdziwą legendę? Dziś przyjrzymy się "Tajemnicom z Bluewater Hills".

Nie jestem w stanie ocenić pierwszej oraz drugiej serii jako całości - zbyt się od siebie różnią, zbyt zmieniła się nie tylko fabuła serialu, ale także w pewnym stopniu klimat. W związku z tym rozdzielę recenzję - najpierw pochylmy się ponownie nad pierwszymi odcinkami. Dostajemy od twórcy serialu zestaw pięciu protagonistów, którzy w dalszych odcinkach będą walczyć z Tymi Złymi. Nie ma w tym zestawie nic nadzwyczajnego - wszyscy są równie bez charakteru co pomysł na pierwszy odcinek, a oni sami są definiowani tylko przez określone moce jakie posiadają. Czasem któraś/któryś z nich wplątuje się głębiej w jakiś wątek i przez kilka odcinków (bądź jeden krótki epizod) wybija się z naszej bezosobowej grupki by zabłysnąć. Oczywiście natychmiast postać zostaje spacyfikowana i odeszłana do szeregu - do swoich wiernych towarzyszy i towarzyszek, z którymi ramię w ramię kontynuować będzie walkę ze złem. Czy to mnie razi? Nie, bo uważam że to nie oni są gwiazdami serialu. To nie oni wiodą prym i to nie oni przyciągają widzów. "Tajemnice z Bluewater Hills" nie istniałyby bez perfekcyjnie wykreowanych czarnych charakterów. W pierwszej serii, a zwłaszcza w jej pierwszej połowie - nie traktujemy ich zbyt poważnie. To bardziej knujący antagonista, którego plan i tak na koniec zostaje pokrzyżowany. Podchodzimy do nich ze sporym dystansem i uśmiechamy się, gdy taki Vince zaczyna wygrażać, że odbierze naszym dzielnym bohaterom ich moce, lub gdy Sasza oznajmia, że dzisiaj planuje podbić świat. Potem sytuacja z Tymi Złymi przestaje być taka jasna. Zaczynają knuć przeciwko sobie, zawiązywać sojusze i zdradzać się nawzajem - zaczyna się tak dziać wraz z pojawieniem się niejakiej Melissy w serialu. Tej konwencji twórca "Tajemnic" trzymał się pewien czas - kolejnym przełomowym momentem było pojawienie się Mistrza Demonów. Zmonopolizował on sobie całą ciemną stronę mocy i wróciła znana nam już konwencja walki Tych Dobrych z Tym Złym, tym razem w dużo cięższym wydaniu niż na początku. Nawet pewna pani imieniem Helen, która jest najbardziej niejednoznaczną postacią pod względem przyświecających jej celów - stanęła przeciwko Mistrzowi wiążąc swego rodzaju niepewny sojusz z Tymi Dobrymi, co tylko podkreśliło jego pozycję jako bezwględnego lidera antagonistów. Mnie to niepokoi, jeśli mam być szczery. "Tajemnice" zmieniają się w kolejną opowieść o walce dobra ze złem nie pokazując skali szarości. Pokazują, że ludzie kierują się tylko służeniem złu i walką ze złem. Nie dbają o własne interesy. Myślę cały czas o tym momencie, gdy pojawiła się Helen. Uwaga, jeśli Rey to czyta, niech przemyśli mój pomysł i ewentualnie napisze w komentarzu pod recenzją co o nim sądzi: Proponuję wprowadzić nową postać, która stanęłaby po "trzeciej stronie" tej wojny. Kogoś, kto byłby wrogiem zarówno dla naszych bohaterów jak i dla dotychczasowych antagonistów. Proszę to przemyśleć - nie od dziś zajmuję się wymyślaniem takich historii i wiem jak bardzo przydałby się nowy, świeży, a zarazem nawiązujący do wcześniejszych odcinków serialu wątek.

Wybiegłem w przyszłość, a chciałem jeszcze wrócić do odcinków pierwszej serii. Oprócz omówionych dość szczegółowo antagonistów na klimat "Tajemnic z Bluewater Hills" składa się wiele innych czynników. Bo to klimat - bardzo przyjemny i wręcz magiczny - zapadł mi w pamięć i przywołuje wspomniane już miłe wspomnienia. Gdyby nie muzyka to nie byłby ten sam serial. Ścieżka dźwiękowa z gry "Neverwinter Nights 2" w fantastyczny sposób zlewa się z niezwykle dopracowaną, estetyczną scenografią i bohaterami. Poza małymi wyjątkami, nigdy nie lubiłem fantasy - to po prostu nie mój klimat. Jeśli już, to moje większe zainteresowanie wzbudza fantastyka naukowa - i to też tylko w pewnym stopniu. Ja zawsze uważałem wszelkie simowe seriale dotykające fabułą fantastyki za gniot. The Sims to nie jest gra z warunkami do kręcenia seriali fantastycznych. "Tajemnice z Bluewater Hills" przełamują nieprzyjemny stereotyp - to nie tylko zasługa moich osobistych, niezwykle cennych, wrażeń wizualnych. W genialny sposób łączona jest w nim magia, tajne laboratoria, legendy, fikcyjna kraina, projekt polegający na podróżach w czasie... Nie ma co opisywać. Jeśli nie oglądałeś, drogi czytelniku, pierwszej serii "Tajemnic" natychmiast nadrób braki. To jeden z tych seriali, do którego z przyjemnością można wrócić po latach i zanurzyć się w jego magii.

Drugi sezon przynosi jednak duże zmiany. Zacznijmy od zmian wizualnych. Włączam odcinek pierwszy. Co widzę? Teraz "Tajemnice" są montowane w nowym programie. Od razu wygląda to dużo lepiej. Moje wybredne oko jest zadowolone. Co więcej, okazuje się że zmienił się także wygląd naszych protagonistów oraz scenografia. Wybredne oko jest w ekstazie. Kiedy sądzę, że lepiej być nie może, przychodzi lekki zawód. Gdzie się podziała moja ulubiona muzyka pierwszego sezonu? To pierwszy sygnał wielkich zmian jakie nas czekają w drugim sezonie. Odcinki stają się dłuższe, sceny bardziej wciągające. Wrogowie poważniejsi. Muzyka szybko wpada mi w ucho i zaczyna w mojej głowie tworzyć zupełnie nowy serial. Usytuowany tuż koło pierwszej serii, w sekcji miłych wspomnień. To jednak inne wspomnienie, o którym myślę w zupełnie innej kategorii. Szczerze porównuję drugi sezon do prawdziwych seriali, jakie można zobaczyć w telewizji. To zasługa zwalającego z nóg scenariusza, naprawdę profesjonalnego wykonania i czegoś, czego w pierwszej serii mocno brakowało. Postaci drugoplanowych, którzy (mimo iż jest tu już druga seria) mają znacznie więcej charakteru niż nasi protagoniści. Od postaci, na widok których zawsze na moich ustach pojawia się uśmiech (Sandra), poprzez postaci niejednoznaczne, które na naszych oczach przechodzą wewnętrzne dylematy i zmieniają się z odcinka na odcinek (Wyrocznia) i tych dobrych z "zewnętrznego" świata, który dobrze znamy na co dzień (dr Emma Keller) aż po moją ulubioną postać przybyłą wraz z drugim sezonem - człowiek lubujący się w okrucieństwie, oszust i kłamca, sojusznik Tego Najgorszego, czyli Mistrza - generał Fearius Elvrich. W prawdziwym życiu aktor za podobną rolę zgarnąłby co najmniej statuetkę Oscara. Uważam go za jednego z najdoskonalej wykreowanych czarnych charakterów "Tajemnic z Bluewater Hills", bez którego druga seria z pewnością straciłaby wiele. Mam nadzieję, że w trzecim sezonie jego rola nie zmaleje, ale też zostanie utrzymana w dawnym duchu.

Istnieje jeden odcinek trzeciego sezonu, więc po prostu nie potrafię ocenić go jako osobny byt. Póki co jestem w stanie powiedzieć dwie rzeczy - zapowiada się w bardzo podobnym stylu co drugi sezon, a także (ostrzegam tu tych, którzy nie widzieli trzeciego sezonu, to może być szok!) bardzo radykalnie zmienia się wygląd bohaterów, do takiego stopnia że praktycznie nie da się ich rozpoznać po obejrzeniu drugiego sezonu. Szkoda, bo przyzwyczaiłem się do ich "nowej" wersji, którą znałem przez ostatnie kilkanaście odcinków i jakiś czas zajmie mi przyzwyczajenie się tej "jeszcze nowszej". Cóż - niecierpliwie czekam na dalsze odcinki. Wystarczy mieć nadzieję, że w wakacje coś ruszy i będziemy mogli w końcu poznać te "Tajemnice z Bluewater Hills". :)

Nigdy nie miałem takiego problemu z wystawieniem oceny - jak już wspomniałem oba sezony podpadają pod dwie oddzielne kategorie. Postanowiłem więc wystawić dwie oceny. Najpierw sezon pierwszy: 8,5/10. Z kolej sezon drugi: 9,5/10

"Tajemnice z Bluewater Hills"

+ Scenariusz, naprawdę nietuzinkowy i oryginalny.

+ Niepowtarzalny klimat serialu, zapadający w pamięć.

+ Niezapomniana muzyka.

+ Czarne charaktery - lżejsze i bardziej przyswajalne niż te z 2 sezonu..

+ Scenografia bardzo dobrze komponująca się - moim zdaniem - z muzyką.

+ Serial naprawdę wciąga.

- Bohaterowie pozbawieni osobowości

- Dość amatorski montaż i napisy.

- Ujęcia z helikoptera (wyjaśniłem gdzieś na początku tekstu).


"Tajemnice z Bluewater Hills II"

+ Scenariusz, dużo bardziej dopracowany i szczegółowy niż w pierwszym sezonie.

+ Naprawdę profesjonalne wykonanie i montaż - wielu reżyserów mogłoby się uczyć.

+ Świetna, zawsze adekwatna do sceny muzyka - budująca napięcie i klimat.

+ Perfekcyjnie wykreownai antagoniści, o których napisałem powyżej.

+ Genialna nowa scenografia - jeśli się nie mylę, nagrodzona złotą statuetką STV.

+ Serial naprawdę wciąga.

+ Bogactwo postaci drugoplanowych.

+ Pod koniec odcinki mają bardzo, ale to bardzo przyjemną długość.

- Bohaterowie wciąż nie mają osobowości. Dopełniają ich postaci drugoplanowe i wrogowie.


Jak widać większość minusów dotyczących sezonu pierwszego zmieniła się w duże plusy sezonu drugiego. Gdyby mnie drobne wady sezonu pierwszego bardzo raziły, nie wystawiłbym tak wysokiej oceny i nie zachęcałbym wszystkich do obejrzenia tego klasyku. Ot taki serialik... :)
"Tajemnice" na forum | Blog Rey'a | Pierwszy sezon na YouTube | Drugi sezon na YouTube | Opowiadania Reya ze świata "TzBH" - polecam ako świetnie uzupełnienie serii
[/spoiler]

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

[spoiler="KLUB Ani999 - 11 kwietnia 2013"]
11 kwietnia 2013

Obrazek

Serial z zupełnie innej beczki - "KLUB" Ani999

Wcześniej nie przykuł mojej uwagi. Był jednym z dziesiątków tytułów na długiej liście seriali na tym forum. Większość jest kiepska. Źle zrealizowana, ma nudny lub naiwny scenariusz, zwyczajnie żenuje. Podchodzę do simowych seriali opowiadających o szkole z równie dużą rezerwą co do seriali wykonanych w The Sims 3 i niełatwo mnie przekonać, że taki serial może zachwycić. Przyczyny mojego zniechęcenia do szkolnych opowieści nie wynikają o tyle ze scenografii (nie oszukujmy się, jedynym szkolnym elementem w grze jest autobus szkolny zajeżdżający pod dom, zabierający dzieciaka do szkoły i z powrotem), co z bardzo irytującego scenariusza. Zazwyczaj jest on skrajnie głupi, postacie zamiast budzić sympatię drażnią, a od całego serialu bije po oczach jego sztuczność. Kilka dni temu trafiłem na ewenement. Ewenement, którego nigdy w życiu nie spodziewałbym się wśród simowych produkcji. Ewenement niedoceniany, gdyż filmy mają co najwyżej dwieście wyświetleń. A szkoda. Szkoda, że ktoś omija "Klub" tak jak ja wcześniej utożsamiając go z tymi produkcjami, które określić można jako żałosne. "Klub" to ewenement. "Klub" jest niesamowity.

Serial porywa już z czołówką, za którą chciałbym dać autorce serialu owacje na stojąco. Już od samego początku czuję ten klimat. Suma wrażeń wizualnych i słuchowych (serial ma po prostu doskonale dobraną muzykę) natychmiast wywołuje uśmiech na ustach. Inny serial, który niedawno zrecenzjowałem, czyli "Przyjemni" nie mogą pochwalić się tak świetnie wykonaną czołówką. Gratulacje. Gdy czołówka się kończy serial dalej się broni. Jedna z rzeczy, która absolutnie urzekła mnie w "Klubie" to szczerość. Widzę prawdziwe polskie liceum pełne zróżnicowanych uczniów i nauczycieli. Dialogi jak najbardziej mogłyby istnieć w rzeczywistości, odbyć się pomiędzy dwójką uczniów. Teksty nauczycieli (szczególnie mojego ulubionego - mówię o ekcentrycznym nauczycielu plastyki) śmieszą, choć naprawdę można usłyszeć takie rzeczy w szkołach. "Klub" jest esencją tego co najlepsze, pozytywnej strony edukacji. Kumuluje się tam absurd, choć ani razu nie jest go za dużo i nie powoduje wrażenia sztuczności. To po prostu wielka kompilacja wszystkiego, co w szkole zamiast zdenerwowania i zmęczenia wywołuje uśmiech na ustach. Dobra robota. Jednocześnie szczerość "Klubu" jest całkowicie pozbawiona wulgarności. Żarty nie mają żadnych podtekstów, a przecinkiem w wypowiedziach uczniów nie jest słowo "ku**a". Jak sprzedać nam taką ogołoconą z wyżej wymienionych rzeczy wersję polskiego liceum? Twórczyni "Klubu" się udało.

To komedia charakterów. Humor w tym serialu nie opiera się na głupocie bohaterów, tylko na zestawieniu ze sobą skrajnie różnych osobowości. W tym wypadku mamy do czynienia z prawdziwą mieszaniną postaci - kujon, który tak naprawdę kujonem nie jest; zdziwaczała fanka anime; dresiarz; przedstawiciel kultury internetu, którego co drugie słowo to "lol", a co trzecie to "zwała"; poeta, co perfekcyjnej mowy polskiej używa; artystka; cała masa innych uczniów i nauczycieli... Całość naprawdę budzi sympatię. Do tego, znów o tym wspomnę, są to szczerzy bohaterowie. Nie kopiowane są schematy z amerykańskich filmów (na zasadzie - jest szkolna piękność, szkolny przystojniak i kapitan drużyny futbolowej, grupa kujonów...), które to już wszystkim się przejadły. "Klub" w magiczny sposób pokazuje polską, szkolną rzeczywistość w innym świetle. Dziękuję za "Klub". Dziękuję za ten jeden serial, który wybił się spośród tych wszystkich durnych produkcji o szkołach. Dziękuję i serdecznie polecam go wszystkim. Ciężko mi doszukać się większych wad. Obejrzyjcie i oceńcie sami. Mnie szczerze mówiąc irytuje lekko postać Maryli (co na szczęście rekompensuje mi reszta bohaterów) i sztuczność w wyglądzie (chodzi mi o fryzury dziewczyn z internetu i ten makujaż na twarzach chłopców - detal, ale denerwujący). Poza tym to prawdziwa perełka wśród najnowszych simowych produkcji. Zarówno w scenariusuz jak i w wykonaniu. Dobra robota!

Ocena "Klubu" to 8,5/10 za:

+ Niespotykaną, fantastyczną czołówkę.

+ Muzyka. Genialna muzyka, która przywodzi mi na myśl soundtrack "Tajemnic z Bluewater Hills", lecz w dużo pogodniejszy i wesoły sposób.

+ Różnorodność postaci i charakterów.

+ Scenografia. Po prostu mistrzowska - począwszy od korytarzy i klas szkolnych, aż po dom głównej bohaterki - wszystko realistyczne, szczegółowe i przyjemne dla oka.

+ Wykonanie w grze - mam na myśli sceny grupowe na korytarzu, posiedzenia tytułowego klubu itp.

+ Dość absurdalne teksty.

+ Klimat produkcji.

+ Nauczyciela plastyki.

- Maleńką powtarzalność.

- Niewielką sztuczność.

Podsumujmy - "Klub" to ewenement, który trzeba zobaczyć na własne oczy by się przekonać w czym tkwi jego wyjątkowość. To naprawdę zawodowo wykonana produkcja. Czekamy na więcej odcinków! Naprawdę warto oglądać.

Klub

Pierwszy odcinek w serwisie YouTube[/spoiler]

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

[spoiler="PRZYJEMNI Dejmiana - 7 kwietnia 2013"]
7 kwietnia 2013

Obrazek

Kobieta przy garach, marudny lecz pomysłowy strażak, głupawa grubaska i gość bojący się wszystkiego, czyli "PRZYJEMNI" Dejmiana

Przyznam, że podchodzę mocno sceptycznie do produkcji wykonanych w trzeciej odsłonie gry The Sims. Zawsze przyezwyczajony byłem do dwójki, w której Simy miały więcej charakteru i mniej kiczowatości. Samo stworzenie postaci atrakcyjnej dla oka w The Sims 3 jest nie lada wyzwaniem. Przyznam, że był to pierwszy serial z "trójki" za jaki się zabrałem. Wcześniej zawsze coś mnie odpychało, denerwowało. "Przyjemni" to pierwsza produkcja, która przełamała moją niechęć. Jakie czynniki się na to złożyły? Atrakcyjność wizualna postaci, przyjemna scenografia? Też. Chociaż nie będę ukrywał, że najbardziej urzekł mnie humor. Pierwsza simowa komedia, jaką widziałem, to pamiętny "Rolnik". Stawiał on na ten rodzaj humoru, który mi osobiście bardzo się podoba. Absurd, cięte teksty, absurd. Przyznam, że "Rolnik" różni się od "Przyjemnych" swoją żywiołowością. Dużo się w nim dzieje, kamera wciąż śledzi bohaterów. "Przyjemni" to typowy sitcom, w którym praktycznie nie ruszamy się z salonu, ogródka i sypialni naszych bohaterów. Czy to ma swoje większe plusy i minusy? Nie. Odczuwam czasem brak akcji poza domem bohaterów, jednak odcinki są takie krótkie, że zwyczajnie nie da się na tym skupiać. Ha, to z kolei następna zaleta tego serialu. Przeciętny epizod kończy się, zanim zacznie się nudzić. To ważna umiejętność - umieścić tak wiele (śmiesznych) żartów w tak krótkim czasie.

Na żartach chciałbym się skupić. Najbardziej lubię żarty inteligentne, ale zrozumiałe. Genialnym zabiegiem w komedii jest skontrastowanie postaci (zarówno w "Rolniku" jak i w "Przyjemnych" kontrast jest olbrzymi). Przykład: Jowita (bo tak nazywa się dzielna gospodyni) stoi przy kuchence i coś pichci dla swojego męża, który siedzi w fotelu i obrzuca obelgami jej przyjaciółkę - Renatę. Nagle ta wchodzi do ich mieszkania z radosnym okrzykiem na ustach i zaczyna wyjadać zawartość lodówki i opowiadać jak wyrzucili ją z pracy. Proszę mi uwierzyć, to w serialu wygląda o wiele zabawniej niż opisałem to w recenzji. Gdyby nie nowy wątek, wokół którego krąży akcja w każdym odcinku, tak rysowałaby się fabuła tego sitcomu. To mnie nieco denerwuje - powtarzalność. Żart jest opowiedziany, a w następnym odcinku przetwarzany i opowiedziany na nowo. Puszczam to jednak płazem, ponieważ wciąż mnie coś bawi w tym serialu. Teksty Renaty w inteligentny (sic, znowu używam tego słowa) sposób pokazują jej głupotę. Nic mnie tak nie denerwuję jak głupota w komediach. Uzasadniona głupota - tak, może być. Ale głupota definiowana przez głupotę - coś takiego nie może nigdzie przejść. Na szczęście tu czegoś takiego nie ma. Dowcipy są dobrze wymyślone i tworzą łącznie spójną całość. Poza tym "Przyjemni" żonglują absurdem. Tak samo - inteligentny absurd potrafi rozbawić do łez.

W "Przyjemnych" warto jeszcze docenić niezwykłą pomysłowość twórcy serialu, który nie tylko wciąga w fabułę serialu mnóstwo specyficznego humoru, ale także potrafi z każdym odcinkiem zaprezentować coś nowego. Czym w tym tygodniu zaskoczą nas "Przyjemni"? Co się im przytrafi, jaki biznes otworzą? Kto ich odwiedzi? Powstało już pięć sezonów i wciąż nie odczuwam by twórcy kończyły się pomysły. Wielkie gratulacje. Serial nie wypala się po kilku odcinkach. Można siedzieć i oglądać bez końca... A przynajmniej tylko te istniejące pięć sezonów. Nadmienię o kolejnej istotnej dla mnie rzeczy - postacie się nie nudzą. Nie wiem jak to możliwe. Są cztery osoby. Cztery osoby, które przewijają się od samego początku. Słuchamy "Ja się boję" Roberta i fanaberii Reni od pierwszego sezonu. Jednak mają w sobie coś, co przykuwa uwagę. Nietuzinkowość. Każdy ma swój odmienny charakter, do którego widz naprawdę się przywiązuje i nie wyobraża sobie, by bohaterowie się zmienili.

Stworzenie takiego serialu to wielkie wyzwanie. Wyzwanie, które się udało. Trzeba jednak spojrzeć na serial obiektywnie i wytknąć mu parę niedoskonałości. Po pierwsze - lektor. Zaliczam się do grona osób, które wolałyby słyszeć "Przyjemnych" z dubbingiem. Postacie tak wyraziste potrzebują wyrazistych głosów. Włączam film i co słyszę? Syntezator mowy mówiący drewnianym językiem bez charakteru. Wspomniałem już, że wszystkie postacie mają taki sam głos? Do tak świetnego serialu to nie pasuje. A szkoda. Efekt z dubbingiem byłby powalający. To on przyczynił się przecież do sukcesu "Rolnika". Po drugie - powtarzanie się schamatów dowcipów. O tym już jednak mówiłem. Po trzecie - niedosyt dotyczący postaci drugoplanowych. W serialu przewijają się cztery osoby. Raz na jakiś czas zdarzy się bohater epizodyczny - kobieta pracująca przy słupach wysokiego napięcia, pracownik telewizji, pogodynka itp. - jednak tylko na chwilę. Zaraz potem znikają i nie wracają. Trzymam się tego co napisałem wyżej - Przyjemni i ich przyjaciele mają świetny charakter, który po prostu się widzowi nie nudzi. Ale czy to jednak wystarczy?

Biorąc pod uwagę wszystkie wymienione plusy i minusy jestem gotów wystawić serialowi ocenę. Mocne 8/10 za:

+ Doskonały humor.

+ Świeżość z każdym nowym odcinkiem.

+ Doskonale wykreowane postaci z charakterem.

+ Bardzo dobry scenariusz.

+ Detale techniczne - scenografia, wygląd simów, montaż.

- Lektor (w "Przyjemnych" lepszy niż napisy - gorszy niż dubbing).

- Małe detale dotyczące dowcipów i postaci.

Podsumowując: naprawdę warto obejrzeć. Bardzo lekka i przyjemna komedia - zupełnie nie w klimacie tych na Comedy Central (ta jest bardziej absurdalna, oczywiście w pozytywnym sensie). Takie seriale przywracają dobrą reputację The Sims 3 wśród reżyserów. Zachęcam do obejrzenia zwłaszcza tych, którzy chcą nakręcić coś w The Sims lecz nie umieją tworzyć "epickich" scen, takich jak miotanie kulami ognia, skakanie z budynków itp. "Przyjemni" pokazują, że wystarczy mieć pomysł i chęć. Moje gratulacje. Wraca nadzieja, że powróci STV. Nie można ignorować tak dobrych produkcji.

Przyjemni: http://forum.simy.bizserwer.pl/index.ph ... opic=34223

Przyjemni (YouTube): http://www.youtube.com/user/damian14ch?feature=mhee

Już niedługo następne recenzje. Uwaga! Biorę pod uwagę propozycje recenzji. Piszcie jaką simową produkcję powinienem obejrzeć i ocenić - zarówno w komentarzach jak i na PW.[/spoiler]

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

[spoiler="Teledyskowe Suplementy (2013)"]
Teledyskowe Suplementy



20 kwietnia 2013
Odpowiadam na prośbę Kondzia - co jakiś czas zamierzam wrzucać krótkie opinie na temat godnych polecenia teledysków by urozmaicić temat. Nie będą one jednak dodawane do głównego posta, tylko wplatane co jakiś czas w moich komentarzach. Chciałbym podzielić się dzisiaj oceną teledysku do dość starej piosenki Gazebo - "I like Chopin" autorstwa Funii. Szukałem teledysku do ocenienia i przyznam, że zachęciła mnie piosenka, którą osobiście bardzo lubię. Jednak kompletnie nie spodziewałem się takiej interpretacji... Nie, lepiej użyję słowa - zaskoczyła mnie. Piosenka jest bardzo pogodna, lekko nostalgiczna... Opowieść była smutna. Gdy jednak połączyło się historię i muzykę wyszło naprawdę ciekawe połączenie. Bardzo dobrze ujęty klimat i nieźle zrealizowany teledysk. Zachęcam do obejrzenia tutaj.

~


3 czerwca 2013
Dziś z kolei weźmiemy się za teledyski do utworów amerykańskiej piosenkarki Lany del Rey i umówmy się - ją można albo lubić, albo nie znosić. Ja osobiście jestem ostrożny i nie wyskakuję z nienawiścią do artystów, póki nie poznam dobrze ich twórczości. Według mnie twórczość Lany del Rey zła nie jest - wpada w ucho, słucha się jej dość przyjemnie. Na pewno do piosenki "Blue Jeans", (którą wcześniej raczej lubiłem, ale nie bardziej niż większość piosenek puszczanych w radiu), przekonał mnie ostatecznie świetny, profesjonalnie wykonany teledysk autorstwa Novavi. Naprawdę dobrze wykonane, gładkie ujęcia plus niepowtarzalny klimat. Jednocześnie spokojny, jak i dynamiczny. Jest fabuła, teledysk się nie nudzi. Bardzo dobra robota. Choć nie przekonują mnie zazwyczaj teledyski wykonane w The Sims 3 (to głównie sztuczność i nienaturalność tej odsłony) ten naprawdę mi się spodobał. Ocieka klimatem, nie jest chaotyczny, do tego dorzućmy świetne ruchy kamerą. Mistrzostwo.

Drugim teledyskiem, który chcę wam zapronować to teledysk do piosenki "Summertime Sadness" Shanza. To dobry teledysk, dobrze zrealizowany i z klimatem, lecz z kilkoma sporymi wadami. Po pierwsze, jakość dźwięku. Z tego co wiem, Shanzo zmuszony był to przeprowadzenia tego małego zabiegu ze względu na panującą na serwisie YouTube polityką praw autorskich. Przez to piosenki słuchało mi się gorzej, a klimat był nieco mniej odczuwalny. A szkoda. No i jeszcze druga duża wada - monotonia. W przeciwieństwie do poprzedniego teledysku tu mało się dzieje i oglądamy sporo podobnych ujęć. Obejrzyjcie sami i oceńcie, co sądzicie. Poniżej linki: "Blue Jeans" Novavi oraz "Summertime Sadness" Shanzo

~


4 lipca 2013
Z wielkim żalem informuję, na dziś musiałem znaleźć coś samemu. Ludzie, przesyłajcie jakieś teledyski na PW, ponieważ to na nich miał się opierać Teledyskowy Suplement! Na waszych pomysłach - wy podrzucacie, ja oceniam. Mam nadzieję, że w następnej recenzji będę miał co oceniać - jeśli nie otrzymam żadnych teledysków, będę zmuszony wywalić cały Teledyskowy Suplement. No dobra, przejdźmy do rzeczy.

Na dziś wygrzebałem coś starego - zwycięzcę złotej statuetki STV z 2008 roku za najlepszy teledysk. Mowa oczywiście o teledysku do piosenki zespołu The Last Goodnight "Pictures of You" autorstwa rozowejswinki. Całkiem przyjemna piosenka, choć nieco ciężka - a więc teledysk powinien być przyjemny i ciężki. Przyjemny? Bo całkiem dobrze zrealizowany, dobrze się go ogląda. Ciężki? Bo bohaterka teledysku umiera pod kołami rozpędzonego auta. Tak, wiem. Smutne, potworne itd. Na szczęście zakończenie przepełnione jest nadzieją i spokojem, kobieta objawia jako anioł (?) się swojemu ukochanemu za życia i wręcza mu wspólne zdjęcia. Ona znika, on osiąga upragniony spokój. Niby banalne, niby kolejna mało oryginalna historia o miłości. Tu zaprzeczać nie będę. Tak, to jest mało oryginalna historia o miłości. Ale przedstawiona w bardzo porządny sposób, oprawiona w stosowną muzykę... I choć wykonanie momentami kuleje, oceniam ten teledysk jak najbardziej pozytywnie.

~


16 lipca
Może być piosenka Britney Spears "Womanizer" w wykonaniu Mario i OskaraArtura? Ostatnio przyjrzałem się teledoskowi Rozowejswinki, który zgarnął statuetkę za najlepszy teledysk podczas gali w 2008 roku. Czemu teraz miałbym pominąć jego następcę, który podobny sukces osiągnął podczas gali dwa lata później? No dobra, do rzeczy. Ten teledysk to przede wszystkim perfekcyjne wykonanie i montaż. O ile przy "Pictures of you" z montażem było dość słabo, "Womanizer" nie przestaje się ruszać. Wciąż wiruje, światła się przesuwa tańcząc w rytm muzyki razem z bohaterką teledysku. Jest też skromna historia - bardzo skromna, ale chociaż w bardzo sprytny sposób opowiedziana. Tak, by nie odwracała uwagi od prawdziwego sensu tego teledysku - tańca i dobrej zabawy. Moim zdaniem nagroda była jak najbardziej zasłużona, bo w ten teledysk trzeba było włożyć naprawdę sporo pracy. Polecam wszystkim - obejrzycie go tutaj.

~


[left]19 sierpnia
Dzisiaj w Teledyskowym Suplemencie sięgnę do starożytności, czyli do czasów, gdy niewielu jeszcze myślało na poważnie o kręceniu filmów w The Sims. Chodzi mianowicie o rok 2006 i jeden z najstarszych, wyemitowanych przez STV teledysków - piosenka "Margarita" w wykonaniu hawajskiego muzyka Israela Kamakawiwo'ole. Klip był autorstwa MartyXL. Od momentu jego obejrzenia byłem pod dużym wrażeniem kreatywności twórców. Począwszy od wspaniałej, hawajskiej scenerii (przypomnę, że w 2006 roku nikt nie myślał jeszcze o "Podróżach"), i na ciepłym, przyjemnym muzycznym klimacie skończywszy, teledysk zachwyca od początku do końca. Możecie go obejrzeć tutaj. Choć technicznie bardzo mu daleko do teledysków Jaydee, ma swój niepowtarzalny urok i czar, któremu nie można zaprzeczyć.[/left]
[/spoiler]
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

[spoiler="PRZEWODNIK PO FILMACH I SERIALACH"]
Przewodnik po filmach i serialach


Serial: Przyjemni
Generacja: The Sims 3
Status: Nowe odcinki powstają
Gatunek: Komediowy
Długość serialu: 6 sezonów
Długość odcinka: Mniej niż 5 minut
Ocena w recenzji: 8/10
W skrócie: Zwariowani przyjaciele, absurdalny sitcom. Dużo naprawdę śmiesznych odcinków.

Serial: Klub
Generacja: The Sims 2
Status: Nowe odcinki powstają
Gatunek: Komediowy
Długość serialu: 8 odcinków
Długość odcinka: Około 20 minut
Ocena w recenzji: 8,5/10
W skrócie: Poziom absurdu niemal taki jak w "Rolniku". Mnóstwo oryginalnych postaci i zwały.

Serial: Tajemnice z Bluewater Hills
Generacja: The Sims 2
Status: N/A
Gatunek: Przygodowo-Tajemnicze Science-Fantasy Fiction (?)
Długość serialu: 3 sezony
Długość odcinka: Od 3 do 20 minut.
Ocena w recenzji: 8,5/10 oraz 9,5/10
W skrócie: Co mam powiedzieć? Obowiązkowa klasyka. Moce, intrygi oraz świetnie wykreowani wrogowie.

Serial: Usługi
Generacja: The Sims 2
Status: Serial zawieszony, ale śmiało można oglądać pierwszy sezon.
Gatunek: Thriller z elementami obyczajowo-kryminalno-horrorowymi
Długość serialu: 1 sezon + 1 odcinek
Długość odcinka: Około 10 minut.
Ocena w recenzji: 8,5/10
W skrócie: Klasyka. Uknuta intryga oraz dwie naiwne dziewczyny. Potrafi porządnie zmrozić krew w żyłach.

Serial: Ezoteryczna Przyjaźń
Generacja: The Sims 2
Status: Serial zawieszony
Gatunek: Horror
Długość serialu: 3 odcinki, ale za to jakie!
Długość odcinka: Około 10 minut.
Ocena w recenzji: 9,5/10
W skrócie: Odradzam wrażliwszym widzom. Polecam widzom ze stalowymi nerwami. Zdecydowanie najlepszy horror.

Serial: Fałszerzy z SimCity
Generacja: The Sims 2
Status: Status: Serial zakończony
Gatunek: Sensacyjny
Długość serialu: 9 odcinków
Długość odcinka: Od 3 do 10 minut.
Ocena w recenzji: 8,5/10
W skrócie: Napady na banki, wątki rodzinne w tle, udani bohaterowie. No i niezapomniane tło muzyczne.

Serial: Rolnik
Generacja: The Sims 2
Status: Serial zawieszony
Gatunek: Komediowy
Długość serialu: 3 odcinki
Długość odcinka: Około 10 minut.
Ocena w recenzji: 9/10
W skrócie: Genialny dubbing. Absurd na każdym kroku. Porąbana rodzinka z dziadkiem na czele. Co więcej mówić? Po prostu Rolnik.

Film: Bezsenność
Generacja: The Sims 2
Gatunek: Horror psychodeliczny
Długość filmu: 20 minut.
Ocena w recenzji: 9/10
W skrócie: Nie sięgajcie po LSD. Po prostu zaserwujcie sobie 20 minut "Bezsenności". Momentami ten film potrafi dosłownie zwalić z nóg.

Film: Terapia
Generacja: The Sims 2
Gatunek: Horror psychologiczny
Długość filmu: 20 minut.
Ocena w recenzji: 8/10
W skrócie: Poetycko, tajemniczo, klimatycznie i przerażająco. Trzyma w napięciu i niepokoi od początku do samego końca.

Serial: Dark Future
Generacja: The Sims 2
Status: Serial zakończony
Gatunek: Thriller? Fantastyka? Nie wiem, poddaję się.
Długość serialu: 10 odcinków.
Długość odcinka: Około 10 minut.
Ocena w recenzji: 8,5/10
W skrócie: Nie tylko dla weteranów Bluewater Hills. Mrok, tajemnice, dziwna dziewczynka, Księga Przepowiedni. Kolejny przykład klasyki.

Serial: Veuve Noire
Generacja: The Sims 2
Status: Serial zakończony
Gatunek: Patrz powyżej.
Długość serialu: 10 odcinków.
Długość odcinka: Około 10 minut.
Ocena w recenzji: 10/10
W skrócie: Folklor i czarna wdowa. Genialny klimat. Zaskakujące zakończenie. Nie pamiętam, aby jakiś inny serial tak mnie wciągnął.

Serial: Dark Angel
Generacja: The Sims 2
Status: Nowe odcinki powstają
Gatunek: Znowu, patrz powyżej.
Długość serialu: N/A
Długość odcinka: Około 10 minut.
Ocena w recenzji: N/A
W skrócie: Najmroczniejszy serial jaki kiedykolwiek powstał. Wciągający klimat.

Serial: Obrońcy Śmierci
Generacja: The Sims 2
Status: Serial zakończony
Gatunek: Fantastyka.
Długość serialu: 8 odcinków.
Długość odcinka: Około 10 minut.
Ocena w recenzji: 8,5/10
W skrócie: Dowód na to, że nie liczy się ilość tylko jakość. Kolejna pozycja obowiązkowa.

Serial: Misja: Przetrwanie
Generacja: The Sims 2
Status: Serial zawieszony, nowe odcinki na pewno nie powstaną, ale śmiało można oglądać 1. sezon.
Gatunek: Sensacja, thriller, przygodowy.
Długość serialu: 17 odcinków.
Długość odcinka: 5-10 minut.
Ocena w recenzji: 8/10
W skrócie: Porządne kino sensacyjne ze świetnymi efektami specjalnymi. No i rozbitkowie na wyspie.

Serial: Inwazja
Generacja: The Sims 2
Status: Serial zakończony
Gatunek: Science-fiction, thriller
Długość serialu: 5 odcinków.
Długość odcinka: Około 6 minut.
Ocena w recenzji: 8,5/10
W skrócie: Ktoś kojarzy pamiętne "Zabili Leszka"? Tak, to właśnie z tego serialu.[/spoiler]
Ostatnio zmieniony 21 maja 2015, 23:17 przez salberg, łącznie zmieniany 11 razy.

Awatar użytkownika
salberg
Wybitny Reżyser
Wybitny Reżyser
Posty: 769
Rejestracja: 15 gru 2013, 12:44

Re: Salberg Ocenia

Postautor: salberg » 04 mar 2014, 17:24

W dniu dzisiejszym ukazała się moja pierwsza recenzja na łamach czasopisma "Larum", na TSPTV, i bardzo możliwe, że nie ostatnia. Dotyczy machinimy pod tytułem "Reborn" Dona Lotario. Zapraszam do przeczytania!

TUTAJ

smisiv
Renciści
Renciści
Posty: 717
Rejestracja: 31 paź 2013, 15:54

Re: Salberg Ocenia

Postautor: smisiv » 04 mar 2014, 17:29

Bardzo sobie cenię Twoje recenzje. W wolnych chwilach tu zaglądam i regularnie nadrabiam ;D Dla takich osób, szczerych, widzących w produkcjach drugie a czasem nawet i trzecie dno warto kręcić ambitnie i interesująco. Gdyby nie krytycy, wszystko już dawno stałoby się takie samo, masowe i nudzące, także dzięki salbergu, że jesteś i oceniasz. :3

Awatar użytkownika
salberg
Wybitny Reżyser
Wybitny Reżyser
Posty: 769
Rejestracja: 15 gru 2013, 12:44

Re: Salberg Ocenia

Postautor: salberg » 18 mar 2014, 16:47

Drugi sezon składający się z 10 całkiem nowych recenzji rozpocznie się już wkrótce, a tymczasem zapraszam na TSPTV - zwłaszcza tych, którzy stęsknili się za recenzjami teledysków.

TUTAJ

Awatar użytkownika
salberg
Wybitny Reżyser
Wybitny Reżyser
Posty: 769
Rejestracja: 15 gru 2013, 12:44

Re: Salberg Ocenia

Postautor: salberg » 01 kwie 2014, 13:27

Oto recenzja napisana dla TSPTV i Forum Centrum Simów na Prima Aprilis. Tak dla jasności: ten serial tak naprawdę nie istnieje. :)

----------------------------------------------------------------------------------------------------

PRIMA

[spoiler="Prima Aprilis"]
1 kwietnia 2014

Obrazek

Mamy serial wszechczasów? - "SIMSYSERIAL" simaniaka


Tego serialu nie muszę nikomu przedstawiać. Już sama jego nazwa przywołuję masę pozytywnych i nostalgicznych wspomnień... Przed wami "simsyserial" w reżyserii simaniaka. Produkcja, której do pięt nie dorastają "Tajemnice z Bluewater Hills", "Rolnik" i "Usługi". Produkcja, która zdominowała ramówkę STV w roku 2009 i 2010 i niemal zgarnęła statuetkę za najlepszy serial podczas Simowej Gali. Jestem pewien, że całe widowisko było ustawione, ponieważ to na pewno "simsyserial" zdobył w 2010 roku największą ilość głosów widzów i to on cieszył się wtedy największą popularnością. Ale dobra, nie zajmujmy się teoriami spiskowymi. Skupmy się lepiej na początkach serialu. Była wiosna 2009, a STV pilnie poszukiwało zdolnych reżyserów, którzy mogliby wypełnić ramówkę wiosenną. Wśród zgłoszonych kandydatów był simaniak, wraz z odcinkiem pilotażowym swojej produkcji. Choć jego film trwał zaledwie cztery minuty, natychmiast zdobył wielką popularność i simaniak postanowił kontynuować przygodę z kamerą. W kolejnych sezonach wprowadzał nowe postaci, nowe wątki, a także znacznie usprawnił swoją produkcję od strony technicznej - osiem sezonów "simsyserialu" montowano łącznie w trzech programach, Movie Makerze, Sony Vegasie, a także Adobe Premium. Wzrastająca jakość serialu wywoływała oczywiście coraz większe zainteresowanie, a każdy kolejny odcinek śledziło i komentowało coraz więcej widzów. Niestety, jesienią 2010, simaniak nagle zniknął z Centrum Simów, usunął wszystkie swoje posty i już nigdy więcej nie dał znaku życia. Serial urwał się nagle i niespodziewanie, w momencie, w którym wciąż pozostawało więcej pytań niż odpowiedzi. Czy kiedyś wróci do kręcenia? Nie wiemy. Na pewno pozostawił po sobie wspaniały dorobek siedemdziesięciu (!!!) odcinków "simsyserialu".

Obrazek


Ale o czym ten serial w zasadzie opowiada? Przyjrzyjmy się fabule. Głównym bohaterem, którego poznajemy w odcinku pilotażowym, jest nienazwany narrator w stroju różowego goryla. Śledzimy jego życie uczuciowe i zawodowe - jego romanse z pokojówką, Towarzyskim Króliczkiem, a nawet ze Śmiercią. Kochankowie nie wiedzą o sobie nawzajem, a narrator zaplątuje się powoli we własną sieć kłamstw i manipulacji. Wtedy nagle w jego życiu zjawiają się kosmici, którzy zaczynają go regularnie porywać i poddawać badaniom. A później... Hmm. Zastanawiam się, czy to zdradzać, bo to może być dosyć spory spoiler, ale to dopiero drugi odcinek więc... No dobra, ujawnię. Wymazują mu pamięć oraz odbierają kostium goryla. Od tej pory nasz bohater błąka się po ulicach miasta próbując odnaleźć swoją życiową drogę. W międzyczasie spotyka jeszcze czarodziejów, przenosi się w czasie do prehistorii, a także umiera i staje się duchem. Tak więc... dzieje się naprawdę sporo. Każdy kolejny odcinek to nowe zwroty akcji, nowa przygoda i nowe romanse. Znajdziemy tu zarówno elementy fantastyczne, straszne jak i obyczajowe. Niemniej jednak, nie jest to komedia - każdy odcinek pomimo kolorowej otoczki ma bardzo poważny ton i jest to regularnie podkreślane, gdy któraś z postaci zostaje w bardzo efektowny sposób uśmiercona. (Proszę o niespoilerowanie w komentarzach.) W międzyczasie zazębia się bardzo ciekawa intryga, której ofiarą padnie główny bohater - niestety jej rozwiązania nie poznamy, ponieważ serial urwał się dokładnie po siedemdziesiątym odcinku.

Obrazek


Jak wypada "simsyserial" od strony technicznej? Cóż, może początkowe odcinki (widoczne na zdjęciach) nie zachwycają od strony wizualnej, ale ostatnie dwa sezony to najpiękniejsze wykonane w simsach filmy, jakie kiedykolwiek widziałem. Naprawdę, nie da się poznać, że to jest gra komputerowa. Są momenty, kiedy można pomyśleć, że jest to serial z żywymi aktorami! Tak więc, oglądając "simsyserial", bądźcie cierpliwi i wyrozumiali dla pierwszych sezonów, ponieważ pod koniec będziecie bić brawo na stojąco. Muzyka. Gdy tylko przypomnę sobie soundtrack z tego serialu... Kolejna rzecz, którą simaniak zrobił najlepiej na świecie, spomiędzy wszystkich polskich i zagranicznych reżyserów. Świetnie manipulował łagodnymi dźwiękami pianina oraz ostrym brzmieniem kobzy. Muzyka sprawiła, że dostaliśmy nie tylko serial z bardzo dobrą fabułą i ze świetnym montażem, lecz prawdziwe dzieło sztuki. Prawdziwe arcydzieło.

Obrazek


Serial był oczywiście dubbingowany, przy czym połowę głosów zapewniał sam simaniak. Tak doskonale panował nad swoim głosem, że ciężko było powiedzieć, która z postaci mówi jego prawdziwym, naturalnym. Pomagało mu parę innych osób - głównie przy postaciach kobiecych - jednak to jemu należą się największe brawa. Zwłaszcza za pamiętny głos głównego bohatera, którego melodyjność i spokój do dziś brzmią we wspomnieniach widzów nieistniejącego już dzisiaj STV. Gdy przypominam sobie "simsyserial", nie mogę uwierzyć, że kiedyś chwaliłem za to "Rolnika". To była amatorszczyzna, a tutaj działa prawdziwy zawodowiec.

Obrazek


No dobra, to już będzie wszystko. Czas na werdykt. Ponieważ oceniam właśnie najpopularniejszy, doskonale napisany, wykonany najlepiej pod względem technicznym i z największą pasją serial z najlepszej epoki simowych produkcji, czyli STV, z dumą mogę postawić 10/10 za:

+ Scenariusz. Każdy jego element - zwroty akcji i intrygi.

+ Doskonały montaż.

+ Wspaniałe wykonanie w grze.

+ Niesamowicie dobrana muzyka.

+ Najlepszy na całym świecie dubbing w simowej produkcji.

+ Nietuzinkowe postaci.

+ Piękna scenografia.

+ Wszystko, wszystko, dosłownie wszystko!

- Brak minusów.

I chociaż simaniaka nie ma już z nami, pozostawił po sobie wspaniały serial, który na szczęście wciąż można obejrzeć na jego starym kanale na YouTubie. Gorąco was do tego zachęcam, link znajdziecie poniżej.

simsyserial, odcinek pierwszy
[/spoiler]

APRILIS

Awatar użytkownika
Malfurion
Wybitny Reżyser
Wybitny Reżyser
Posty: 106
Rejestracja: 17 gru 2013, 16:59

Re: Salberg Ocenia

Postautor: Malfurion » 07 maja 2014, 16:32

Hahaha, o jezus Salberg! XD Niezle sie usmialem czytajac recenzje "Ellen's Nightmare" :D Dzieki!

Awatar użytkownika
salberg
Wybitny Reżyser
Wybitny Reżyser
Posty: 769
Rejestracja: 15 gru 2013, 12:44

Re: Salberg Ocenia

Postautor: salberg » 21 maja 2015, 23:14

Skopałem sprawę. Od roku planowałem, by napisać jeszcze parę recenzji do tego tematu, ale nie ma co się oszukiwać, ten temat jest martwy - nikt tu nie zagląda, nawet ja tu już dawno temu przestałem zaglądać.

Nie ma to już wielkiego znaczenia, więc wrzucę listę niezrealizowanych, zaplanowanych recenzji.

"Martwy Dom" i "Sekret Miłowa" Thatsu
"Zwariowane Osiedle" i "Znajdź kogoś kto..." Tweety'ego
"SimBrother" Guukiego - to miał być bardziej artykuł, coś w stylu "Rocznicowych Przyjemnych"
"Stracone Nadzieje" Funii
"W kręgu magii" Kacpra 11000
"Ostatnia Podróż" Kondzia/SimTVOfficial
Retrospekcja nt. Simowych Gal 2008 i 2010

Nie będę kasować starych recenzji, nawet jeśli dzisiaj uważam, że są beznadziejnie napisane, albo się z nimi kompletnie nie zgadzam ("Przyjemnych" dalej się miło ogląda, ale już mnie nie bawią, pewnie po prostu przez te dwa lata zmieniło się moje poczucie humoru, nie wiem). To był miły eksperyment, miło się wspominało pisząc te wywody... Dziękuję wszystkim, którzy tu kiedyś zaglądali, komentowali. :)

Awatar użytkownika
Malfurion
Wybitny Reżyser
Wybitny Reżyser
Posty: 106
Rejestracja: 17 gru 2013, 16:59

Re: Salberg Ocenia

Postautor: Malfurion » 27 maja 2015, 15:02

O wielka szkoda. Chetnie bym przeczytal recenzje swojego serialu :D I tak wykonales kawal swietnej roboty, szacunek za to! :)


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości